Ile Skeleton kosztuje pieniędzy i wysiłku

Share

Ślizgacze są obecnie w środku tzw 'sezonu ogórkowego’. Zgrupowania ogólnorozwojowe już się rozpoczęły ale do następnego sezonu jeszcze dość długo, większość osób pewnie myśli bardziej o tym jak spędzi wakacje niż następna zimę. Ja również wpadłem w wir przygotowań i zaliczyłem już zgrupowanie w COS Cetniewo. Zakończenie sezonu zimowego pozwoliło jednak sporządzić szczegółowe zestawienie finansowe wszystkich dotychczasowych wydatków, jak również skłoniło do podsumowań dotyczących całego mojego dotychczasowego zaangażowania.

Zanim przejdę dalej czuję się w obowiązku poinformować, że ten wpis jest kolejną częścią cyklu felietonów, który de facto zaczął się w grudniu 2020 roku na zgrupowaniu w Siguldzie. Poniżej znajduje się wklejka z jego poprzedniego odcinka napisanego przy okazji Pucharu Europy IBSF w Innsbrucku. Nie da się też ukryć, że ten odcinek jest chyba najbardziej osobistym na tym blogu. Przedstawiam tutaj w suchy, reporterski sposób moje wewnętrzne odczucia. Uprzedzam, ponieważ nie każdemu styl bądź treść może się spodobać. Jak wiadomo nie wszystkim da się dogodzić.

Zacznijmy więc od samego początku, czyli od tego o czym gentlemani nie rozmawiają – od pieniędzy. Pomimo mojego dość specyficznego podejścia do otaczającego świata ja również nie lubię mówić o pieniądzach (o tym dlaczego nieco później). Na początek kilka cyfr

26857 zł 87 gr

Tyle pieniędzy wydałem łącznie, tj. od samego początku mojej tzw 'kariery’

Łał, co nie ? Ja tez byłem lekko zdziwiony, że przez ten cały czas kosztowało to aż tak dużo. Cały czas, czyli licząc od kwietnia 2019 roku, kiedy wpłaciłem 2538 zł za rezerwację miejsca na szkółce skeletonowej w St Moritz. Te prawie 26 tysięcy to dużo, tym bardziej biorąc pod uwagę, że obecnie mam na koncie zaledwie 20 kilka ślizgów. Można wiec powiedzieć, że skeleton to bardzo drogi sport, bo oddanie jednego ślizgu kosztuje ok jeden tysiąc złotych. Co miałbym za tą sumę pieniędzy? Byłby to wkład własny w kredyt hipoteczny na zakup całkiem przyzwoitej kawalerki w Bielsku – Białej. A coś bardziej ciekawego?

A taką łódź żaglową jak jedna z tych poniżej.

Dwadzieścia sześć tysięcy złotych jest to suma za którą spokojnie można kupić używanego Lasera Standarda / Radiala w świetnym stanie. Za kwotę 10 do 15 tysięcy większą można kupić już fabrycznie nowego (cena jest w $ i oczywiście w złotówkach nie jest stała).

Co to jest Laser? Jest to najtrudniejsza i najbardziej zajebista łódź żaglowa, którą jaką kiedykolwiek pływałem. O jej zajebistości i tej zajebistości poszukiwaniu (hehehehehe) będzie nieco dalej. W skrócie: co jest w niej takiego epickiego? Ciężko jednoznacznie powiedzieć. Laser Radial / Standard jest dla mnie kwintesencją prostoty żeglarstwa. Jest to łódź, która posiada absolutne minimum wyposażenia koniecznego do tego aby łódź żaglowa mogła w ogóle pływać i nic więcej. Do tego w pewnej srogiej przenośni jej handling jest trochę podobny do skeletonu. Tak wiem jest to tendencyjne porównanie.

Laser Radial albo Standard jest jednak jak tor w Siguldzie. On nie wybacza żadnych błędów.

Na laserze nie da się tak po prostu siedzieć i nic nie robić. Nawet tak prozaiczna czynność jak odejście od brzegu wymaga już pewnych umiejętności. Bez odpowiedniego balastowania laserem nie da się nim nawet odpaść od wiatru, bo ten będzie automatycznie ostrzył. Ze skeletonem w Siguldzie jest z grubsza na podobną melodię

Nieco spóźnione wejście i bardzo spóźnione zejście…. Pizd, jebudu i za 15 jadę ale na plecach i z własnym skeletonem na sobie.

W tym momencie zaczynam się zastanawiać „a może jednak Laser Radial?” Tam przynajmniej wywrotka nie jest tak spektakularna. Zaliczam kąpiel w wodzie (jak ma się piankę to nawet na jesień nie będzie zimno), chwytam się miecza, ściągam kadłub na siebie a jak maszt zaczyna wstawać z wody to chwytam za burtę. Fiku miku i laser znowu stoi masztem we właściwą stronę. No taka jest zaleta żeglowania łodzią, która ma 4 metry długości.

Filozofia pływania Laserem Standardem ma jeszcze jedną rzecz wspólną z filozofią toru w Siguldzie. Jeżeli szanowny czytelnik przeczytał poprzedni odcinek felietonu, to zapewne wie, że tor w Innsbrucku jest uznawany za najłatwiejszy na świecie i naprawdę niewiele trzeba aby zjechać na nim ze startu męskiego.

Problemem jest jednak to, że jazda w Innsbrucku kompletnie nie przygotuje do jazdy w bardzo trudnej Siguldzie, czy ekstremalnie trudnym Altenbergu. Jeżeli jednak ktoś jest w stanie zjechać z topu w Siguldzie i dojechać do mety, to nawet z Altenbergiem da sobie radę.

Identycznie jest z Laserem. Jeżeli już ktoś jest w stanie nim pływać po zadanej bojkami trasie, również w mocnym a porywistym wietrze (czyli płynie Laserem tam gdzie chcę a nie tam gdzie go samoczynnie prowadzi łódź), to można śmiało powiedzieć, że poradzi sobie z dowolnie każdą łodzią mieczową. No może za wyjątkiem katamaranów, które jako wielokadłubowce są trochę inne, nie mam tu jednak wiedzy aby się jednoznacznie wypowiedzieć. Ja stety-niestety tak zajebisty nie jestem.

Wracając do pieniędzy. Co w tej kwocie było aż tak bardzo drogie?

5117 zł 55 gr

Łączne koszta szkółki skeletonowej w st moritz w lutym 2020

7668 zł 4 gr

ZAkup używanego skeletonu w lipcu 2020

1912 zł 13 gr

Zakup nowego kasku wraz z wszystkimi niezbędnymi akcesoriami i kosztami wysyłki

6266 zł 94 gr

Zgrupowanie kadry narodowej w siguldzie w grudniu 2020

Ufff dużo tego jest. Jak to jeszcze porównać kosztowo do żeglarstwa? Kurs na patent żeglarski kosztował mnie 750zł. Egzamin na uprawnienia 250zł. Wpisowe i składka członkowska do Klubu Żeglarskiego za 2020 łącznie 600zł.

A Laser? Swojej łodzi nie mam. Jedno weekendowe zgrupowanie nad Zalewem Zegrzyńskim koło Warszawy to 781 zł 72 gr logistyki, noclegu i nawet pożyczenia sprzętu. Nieco dłuższe (chyba 5 dniowe) to już 780 zł za pożyczenie sprzętu + opiekę instruktora trenera, do tego 813 zł 79 gr za paliwo, jedzenie i spanie w hotelu. Jak widać różnica jest horrendalna

No to teraz jak na to wszystko zarobić.

Z wykonywanego zawody jestem programistą. Nie da się ukryć, że jest to profesja dająca możliwość życia na bardzo wysokiej stopie. Do tego jestem kawalerem. Nie mam ani rodziny ani nawet kobiety na którą łożyłbym pieniądze. To daje jeszcze większe możliwości jeżeli chodzi o sport. Na co dzień posługuję się takimi językami jak C (widoczny poniżej), C++ czy Java. Co więcej jestem w zasadzie nie tylko programistą ale elektronikiem gdyż w dużej mierze tworzę oprogramowanie na różnego rodzaju urządzenia i sterowniki mikroprocesorowe.

// if the value is greater than maximum one just ignore
if (current_value > UF_MAXIMUM_FREQUENCY) {

	// and reinitialize the timer before returning from the function
	analog_anemometer_direction_reset();

	return rte_wx_winddirection_last;
}

if (analog_anemometer_direction_mode == DIRECTION_REGULAR) {
	// upscaling by factor of 1000 to omit usage of the floating point arithmetics
	uint32_t upscaled_frequecy = current_value * 100;

	// calculating the ratio between the current input frequency and the maximum one
	uint16_t ratio_of_upscaled_frequency = upscaled_frequecy / UF_MAXIMUM_FREQUENCY;		// this val is * 100 from physical ratio

	// converting the upscaled ratio into the upscaled angle
	uint32_t upscaled_angle = ratio_of_upscaled_frequency * 360;			// this val is * 100 from physical

	// rescaling the angle according to lower and higher limit
	int32_t angle_adjusted_to_real_freq_borders = analog_anemometer_a_coeff *
											upscaled_angle + 1000 * analog_anemometer_b_coeff;

	if (angle_adjusted_to_real_freq_borders < 0)
		angle_adjusted_to_real_freq_borders = 0;

	// downscaling the angle
	downscaled_angle = angle_adjusted_to_real_freq_borders / 10000;

	// adjusting to polarity of the signal
	downscaled_angle *= analog_anemometer_direction_pol;
}
else if (analog_anemometer_direction_mode == DIRECTION_SPARKFUN) {
	downscaled_angle = analog_anemometer_direction_sparkfun(current_value);
}
else {
	;
}

Jaki większy związek to ma ze skeletonem? Pieniądze to nie wszystko. W zasadzie każdy sport profesjonalny wymaga bardzo dużej dyspozycyjności. Jako pracownik korporacji w latach 2017 do 2020 nie było to w praktyce osiągalne i już podczas powrotu ze szkółki w St Moritz wiedziałem, że jeżeli chcę w tym sporcie zdziałać coś więcej, to muszę zdecydowanie to zmienić. Może wydawać się to dziwne, gdyż kalendarz kadry jest w zasadzie dostosowany do oficjalnego kalendarza zawodów IBSF (głównie pucharu europy). W praktyce jednak o trwającym dwa i pół tygodnia zgrupowaniu w Siguldzie dowiedziałem się z podobnym, dwu tygodniowym wyprzedzeniem.

Tu małe wyjaśnienie dla tych którzy nie wiedzą: Jak działa korporacja?

Korporacja jest dość specyficznym miejscem. Jest to organizacja biznesowa w której pracują dziesiątki jak nie setki tysięcy osób na całym świecie. Korporacja ma dość zawiły ale sztywny jednocześnie model zarządzania i wynagradzania. Zawiły i sztywny jest też regulamin pracy i ogólnie stosunek pomiędzy organizacją a jej pracownikami.

Powiedzmy sobie prawdę w oczy: Pracownik korporacji do zwykły szczur. Anonimowe zero, zasób który jest trzymany gdy jest potrzebny a gdy przestanie zostaje wyrzucony bez żalu.

Korporacja traktuje pracowników jako w zasadzie mięso armatnie i używa wszelakich metod aby zmaksymalizować zyski z jego pracy. W realnym świecie coraz głośniej odbywa się dyskusja na temat inwigilacji i przetwarzania danych przez takie portale i usługi jak Facebook, Google, Whatsapp a tym podobne. W przypadku korporacji to małe piwo. Korporacja pragnie mieć totalitarną kontrolę nad każdym pracownikiem z osobna. Korporacyjne komputery są niekiedy wyposażone w oprogramowanie mogące bez informowania pracownika śledzić treść jego pulpitu, znaki wpisywane z klawiatury, odwiedzane strony internetowe. Dosłownie wszystko. Totalitarne batożenie ku zwiększeniu zadowolenia akcjonariuszy.

I tak oczywiście. Do pracy każdy przychodzi pracować a nie siedzieć na Facebooku. Zbyt często jednak materiały tego typu są wykorzystywane w przepychankach personalnych, żeby nie nazwać tego szantażem czy próbą usuwania 'niepopularnych’ osób. Robienie kariery w korporacji opiera się w zasadzie nie na posiadaniu jakichkolwiek kompetencji (te są często tutaj przeszkodą) ale na posiadaniu odpowiednich znajomości i nieskończonych pokładów oportunizmu.

NIE PRÓBUJ NIGDY IŚĆ POD PRĄD 
NIE PRÓBUJ NIGDY SZUKAĆ PRZYCZYN 
Z SZEREGU NIE WYŁAMUJ SIĘ BO JESTEŚ NICZYM , NICZYM 
NIE PRÓBUJ NIGDY MÓWIĆ NIE 
NIE PRÓBUJ NIGDY SZUKAĆ PRZYCZYN 
JEDNOSTKA WSZAKŻE ZEREM JEST 
TY KURWA JESTEŚ NICZYM

Jak to wyglądało w moim przypadku? Jak wiadomo w marcu 2020 roku zaczęło się korona pierdololo. Oczywiście z automatu oznaczało to przejście na w pełni zdalną pracę. Jednakże w przypadku korporacji w której pracowałem to nie była do końca praca zdalna. To był tzw. „Home Office” i to rozumiany dość dosłownie. Zgodnie z regulaminem pracy byłem zobligowany do pracy z jednego, konkretnie wskazanego adresu. Nie było więc (teoretycznie) mowy o tym, żeby np wziąć laptopa, pojechać do Siguldy i tam pracować w przerwach pomiędzy sesjami treningowymi na torze.

Jak się nie trudno domyślić nie była to sytuacja z którą bym się zgadzał. Wewnętrzny niepokój moralny był tak głęboki, że w końcu sprawę zacząłem badać u źródeł. Podczas jednej z wielu rozmów z działem personalnym miał miejsce następujący dialog, którego początkiem było moje pytanie dlaczego nie mogę pracować skąd chcę

Musisz pracować z adresu wskazanego w aneksie to umowy o pracę ponieważ pracodawca ma prawo dokonywać kontroli.

Dziewczę z działu personalnego

Tak oczywiście. Bo przecież jako inżynier ze znajomością języków obcych na pewno kupię z rana pół litra czystej albo koniaku, wypiję na raz i będę leżał pijany pod stołem zamiast pracować.

Ja

Do dzisiaj nie jestem pewien czy dziewczę zrozumiało ten wysublimowany sarkazm. W związku z zaistniałą sytuacją nie pozostało nic innego jak tylko zmienić pracodawcę.

W maju 2020 roku, w szczycie korona pierdololo złożyłem wypowiedzenie mojej umowy o pracę i przeszedłem na samozatrudnienie i pracę jako kontraktor B2B

Do tej pory niektórzy pukają się w głowę. Zwłaszcza po ogłoszeniu 'Nowego Ładu’

Wracając do tematów skeletonowych. Przejście na B2B ma swoje wady jak również oczywiście swoje zalety. Jedną z nich jest to, że w zasadzie nie ma znaczenia skąd wykonuję moją pracę. Pracowałem już z Siguldy na Łotwie, sporadycznie przeglądałem i wysyłałem służbową korespondencję z Igls podczas Pucharu Europy. Kolejnym miejscem w którym będę musiał pracować zdalnie to:

Centralny Ośrodek Sportu w Cetniewie

Cykl treningowy przed sezonem 2021/2022 został zaplanowany w dość metodyczny sposób. W każdym czwartym tygodniu miesiąca w COS-OPO Cetniewo ma miejsce trwające 7 dni zgrupowanie ogólnorozwojowe. Pierwszym dla mnie był kwiecień, a dokładnie 19 do 25 kwietnia. Plan każdego pojedynczego zgrupowania również jest dość jasno ustalony i każdy dzień jest z grubsza taki sam

  • Pobudka o 6 rano.
  • 6:30 Rozciąganie i poranna rozgrzewka w Salce Judo
  • 8:00 Śniadanie
  • 9:30 Półtorej godziny podnoszenia ciężarów w dedykowanej temu siłowni
  • 12:30 Obiad
  • 15:30 Trening na stadionie lekkoatletycznym.

W zasadzie ta rutyna jest tutaj pomocna i pozwala podchodzić do treningów systematycznie. Oczywiście ciężko oczekiwać jakiejkolwiek poprawy w odstępie kilku dni ale dzięki temu mogłem zakodować sobię: „OK. Wczoraj podczas ćwiczenia X czy Y robiłem to czy tamto źle. Dzisiaj zwrócę szczególną uwagę aby tego już nie robić w ten sposób”.

Podnoszenie ciężarów sprowadzało się tutaj w zasadzie do przysiadów ze sztangą w kilku wariantach, martwego ciągu, wyciskania na ławce leżąc a w przypadku reszty, bardziej doświadczonych zawodników również rwania i podrzutu. Trening na stadionie lekkoatletycznym to oczywiście ogromna ilość skipów, interwały, sprinty, ćwiczenia z płotkami a tym podobne rzeczy.

Trochę głupio mi było patrzeć na dziewczyny, które bez większego problemu targają w przysiadzie 100kg podczas gdy ja z bólem dupy (dość dosłownym) miałem problem z 50 kilka kilogramów.

Dla naszej młodzieży bobslejowej była to pierwsza okazja aby zobaczyć na żywo jak wygląda sanie w których będą jeździli. Trener Oleh, jako dwukrotny olimpijczyk (odpowiednio w dwójce i czwórce bobslejowej) tłumaczył wszystkie zawiłe aspekty konstrukcji boba i jego przygotowania do jazdy. Jak się bowiem okazuję istotne jest już nawet to, w jaki sposób sanie są przenoszone i stawiane na kobyłki. Nie jest to łatwa sprawa biorąc pod uwagę regulamin IBSF, który specyfikuję minimalną wagę pustego, dwuosobowego boba na 170kg. Masa służbowa takiej dwójki to maksimum 390kg a czwórki aż 630kg.

Masa służbowa jest terminem stricte kolejowym. Oznacza on masę pociągu (bądź Elektrycznego Zespołu Trakcyjnego czyli na przykład: EN57, Pesa Dart albo Pesa Elf) w pełni przygotowanego do jazdy. Zatankowanego paliwem, olejami, z 'napompowaną’ instalacją pneumatyczną oraz załogą na pokładzie. Innymi słowy, masa służbowa pociągu jest to masa osiąga w momencie kiedy wszyscy pasażerowie opuszczą wagony.

W przypadku boba sumienność pracy załogi bezpośrednio przekłada się na jej bezpieczeństwo. Zarówno w dwójce jak i w czwórce wszyscy, czyli kierowca jak i rozpychający pracują przy saniach, chodź oczywiście to kierowca musi mieć o tym największe pojęcie, gdyż to on dowodzi i bezpośrednio bierze odpowiedzialność za bezpieczeństwo podczas ślizgu. Pracy jest ogrom, zdecydowanie dużo więcej niż przy skeletonie i są to zajęcia wymagające nieco więcej precyzji i uwagi. Podstawowe przygotowanie sań do jazdy czyli: postawienie na kozły, montaż i ustawienie płóz oraz zgrubna kontrola poprawności działania hamulca i kierowania trwa tak dobrze z pół godziny.

Tak naprawdę jest to wyłącznie minimalne, minimum do którego zrobienia i tak są potrzebne co najmniej dwie a najczęściej trzy osoby. Nie będzie zdziwieniem jeżeli powiem, że bobslej jadący 130km/h nie byłby zbyt sterowny jeżeli zostawiał by za sobą cztery ślady albo przednie płozy ustawione były by pod kątem względem siebie, w kształt litery V. Oczywiście na oko wszystko niby wygląda dobrze ale jednak te kilka stopni różnicy w zbieżności robi różnicę. Na szczęście do ustawienia tejże nie potrzeba całej stacji diagnostycznej 🙂 Wystarczy odpowiedni przymiar zrobiony z profilu stalowego oraz zestaw prostokątnych podkładek stalowych 🙂 Widać to zresztą częściowo na zdjęciu poniżej 🙂

Cała reszta odbywa się każdego wieczoru (nocy) po ślizgach. Bobslej składa się bez mała z setki, jeżeli nie więcej różnych części i kilkudziesięciu podzespołów, spawanych albo skręcanych ze sobą. Wszystkie połączenia skręcane należy po jednym treningu (czyli 2 – 3 ślizgach!) bezwzględnie skontrolować pod kątem dokręcenia. Oczywiście takie 'gadżety’ jak klej do gwintów, podkładki zwykłe i sprężynujące, nakrętki samo kontrujące a tym podobne rzeczy są tu obficie używane. Nie zmienia to jednak faktu, że dla bezpieczeństwa załogi wszystkie te rzeczy muszą być absolutnie zweryfikowane, bo i jak można przeczytać w felietonie z Siguldy, już Skeleton lubi się sam rozkręcać podczas jazdy a Bob to już w ogóle 🙂 Bobsleje są też jak by nie patrzeć dużo bardziej niebezpiecznym sportem niż skeleton czy sanki.

O ile wywrotka na sankach czy skeletonie w zdecydowanej większości przypadków kończy się samodzielnym wyjściem z toru przez ślizgacza, to w przypadku Boba jest dobrze, jeżeli załoga będzie mogła przyjść na trening następnego dnia. Najczęściej każde jebudu kończy się w najlepszym razie tak jak na zdjęciu poniżej a i tak jest to fotografia wykonana dwa dni po zdarzeniu 🙂

Niestety w przypadku bobsleji historia zna wiele (względnie niedawnych) przypadków bardzo poważnych wypadków, wliczając w to wypadku powodujące trwałe kalectwo i konsekwencję neurologiczne. Problem ten dotyczy wszystkich nacji, bez względu na finanse i sprzęt na którym jeżdżą zawodnicy. Dynamika jest tutaj nieubłagana a zasada zachowania pędu, bezwładność i siła odśrodkowa dotyczy niestety każdego bez wyjątku.

Proszę sobie wyobrazić czwórkę, warzącą prawie 600kg i ślizgającą się po torze z prędkością 130km/h mając do dyspozycji tylko prowizoryczny hamulec działający na zasadzie przerośniętej skrobaczki do lodu.

W zasadzie to kaskaderka podobna do jazdy sportowej Fiatem 126p z oryginalnym nadwoziem. Skuteczność hamulców tu i tam mocno podobna.

My tu pitu, pitu o Bobslejach a w sumie głównym tematem miał być Skeleton. W zasadzie jest on prawie wyczerpany, na finał można by się jedynie po wtóre (a raczej po któreś z kolei) zastanowić po co to wszystko. Z pewnością nie dla zajebistości o której wspomina pewien mój znajomy poniżej. Zresztą nie bez powodu cała strona luge.pl oraz wszystkie pisane felietony są incognito. Oczywiście kto ma wiedzieć kim jestem, to doskonale wie – reszta nie musi. Nie chodzi tutaj jednak wyłącznie o to, że wspomniane osoby mogły by sobie kategorycznie nie życzyć łączenia ich z dość 'Oryginalnym stosunkiem do otaczającego świata’, który zieje wprost z tego felietonu.

Są ludzie dla których robienie czegoś absolutnie normalnego ale jednocześnie może i niespotykanego jest już powodem do wysnuwania teorii na mój temat. Nie chodzi nawet dokładnie o to 'poszukiwanie zajebistości’ wspomniane poniżej. Wbrew obiegowej opinii na mój temat ja naprawdę nie potrzebuję rozgłosu i rozsiewania na swój temat różnych, średnio związanych ze stanem faktycznym plotek. Do tego mając mój twardy i wyrazisty charakter oraz prowadząc działalność gospodarczą, a od lat intensywną działalność społeczną niechybnie doczekałem się grupki wrogów i psychofanów. Jedni i drudzy tylko czekają aby się mścić za wirtualne krzywdy i uprzykrzać mi życie jak tylko jest to możliwe. O rodzinie już nawet nie piszę, bo z rodziną wychodzi się najlepiej na zdjęciach. Reszta są to po prostu ludzie, którzy spędzili dziesięciolecia w trybie 'praca-dom, praca-dom’ wypalając się dla bezdusznej korporacji, czy spędzając większość życia przy maszynie mając alkohol i oglądanie TV jako jedyną rozrywkę. Tacy mają często najgorszą możliwą zawiść do każdego, który w życiu się czegoś dorobił albo coś osiągnął.

Rozmowa poniżej jest nieco wyrwana z kontekstu i aby w pełni zrozumieć ten jeden przypadek musiałbym tłumaczyć po co łódź żaglowa ma miecz :) Jedynie wspomnę, że na naszą obronę mamy konstrukcję łodzi Sigma Club ze skrzynką mieczową schowaną głęboko pod pokładem i kawałkiem wystającej liny jako jedynym wskaźnikiem podniesienia bądź opuszczenia miecza do wody :) Jak się tego feralnego dnia okazało, bez zapakowania w dziurę do oporu nawet dwóch ambitnych wioślarzy to jednak za mało aby Sigmą odejść od keji i wypłynąć z portu. Nie żebyśmy obydwoje nie mieli patentu żeglarskiego i kilkudziesięciu intensywnie wypływanych godzin w przeciągu ostatniego czasu. Jedno i drugie było obecne, a pewność siebie i wiara w nieomylność jeszcze większa :D Brakowało do tego jedynie możliwości zblokowania steru w jednym położeniu xD No cóż każdemu może się zdarzyć pomroczność jasna. 
Powyższy wycinek wziąłem z rozmowy z moim kolegą paralotniarzem i żeglarzem, z którym to próbowaliśmy Sigmą Club z podniesionym mieczem wyjść z portu. Paralotniarze mają najczęściej bardzo specyficzny charakter i podejście do ludzi w otoczeniu. Jesteśmy generalnie bardzo bezpośredni i często można usłyszeć wprost to co komu leży na sercu, bez zbędnej kurtuazji. Powyższy przykład jest o tyle niefortunny, że nie oznacza, że tenże kolega krytykuje mnie za pływanie regatowymi łodziami czy jazdę skeletonem albo, że ogólnie między nami jest jakiś problem. Stety - niestety bardzo dobrze to jednak pasuję do tego co chcę w tym felietonie powiedzieć :)

Skeleton jest pod względem realnego braku tej zajebistości podobny do Lasera Standarda. O ile bowiem taki ku przykładu widoczny poniżej Finn został stworzony od początku jako łódka olimpijska, to Laser Standard był projektowany jako typowy „beach launchable sailing Dinghy”. Słowo „Dinghy” bardzo słabo tłumaczy się bezpośrednio na język Polski. Chodzi tutaj o małą, lekką, tutaj dodatkowo jednoosobową łódź rekreacyjną (!!!!), którą można łatwo przewozić i startować nią bezpośrednio z plaży i innych miejsc bez dostępu do keji czy slipu. Kadłub Lasera Standarda waży około 60kg i ma długość 4.2 metra oraz 1.2 szerokości w najszerszym miejscu. Standard posiada żagiel o powierzchni ok 7 metrów kwadratowych i gotowy do pływania waży ok 80 kilogramów.

Łódź żaglowa klasy Finn

Jak mówi historia Laser Standard został skonstruowany przez dżentelmena nazwiskiem Bruce Rober Wiliam Kirby w 1970 roku, rzekomo podczas rozmowy telefonicznej ze swoim przyjacielem, również trudniącym się budową i projektowaniem łodzi żaglowych. Jego celem była łódź maksymalnie prosta w obsłudze i żegludze (!!!) ale jednocześnie o dobrych osiągach. Laser Standard (jak również wariant Radial posiadający nieco mniejszy żagiel) stał się klasą olimpijską dopiero kilkadziesiąt lat później. Przez ten czas był 'jedynie’ 'zwykłą’ łódką do wprawdzie dość specyficznego ale jednak rekreacyjnego pływania, która to doczekała się najliczniejszej floty wśród jednokadłubowców na świecie – wszystkich wariantów na oryginalnym kadłubie z 1970 roku, czyli Standard, Radial i 4.7 wyprodukowano ponad 200 tysięcy egzemplarzy.

Skeleton również powstał nie jako sport olimpijski. W zasadzie nie był to nawet sport. Skeleton był po rozrywką wymyśloną dla krewkich angielskich turystów na przełomie XIX oraz XX wieku. Musiało minąć prawie 100 lat rozwoju dyscypliny aby w końcu doczekała się dopisania na stałe w program igrzysk olimpijskich. Jak widać jedno i drugie wiąże się z tak naprawdę podobnymi kosztami i podobnymi wyrzeczeniami.

Laser ma dla mnie jeszcze jeden aspekt. Może nie łódź jako taka ale bezpośrednio osoba, która mnie uczyła i dalej uczy pływać tym typem łodzi. Oczywiście na pewno nie życzyła by sobie tutaj wymieniania jej po nazwisku, jednak każdy regatowiec, który pływa/pływał Laserem chyba domyśla się, że chodzi o pewnego dżentelmena znad Zalewu Zegrzyńskiego 😉

Dewastuję On ludzką psychikę i sposób postrzegania Żeglarstwa. Robi to jednak w taki sposób, że im częściej ma się z nim do czynienia, tym więcej i więcej się tego chcę.

Nie chodzi mi to wyłącznie o kultowe wręcz powiedzonka „(tu imię) jak się siedzi na Laserze?”, „(tu imię) patrz na żagiel”, „BALAST!”, „podać drinka z palemką?” czy też totalny climax w postaci klasycznego: „(tu imię), no przecież chcesz pływać Laserem!”

Jest On jedną z bardziej inteligentnych Osób, które spotkałem (no w końcu urodzony i wychowany w Bielsku 😀 ). Jest osobą z misją, która stworzyła od podwalin organizację, która w normalnych okolicznościach by nie powstała. Podobnież jak Skeleton stał się obecnie sportem wyłącznie olimpijskim tak również stało się praktycznie z Laserem. Nie spotkałem się do tej pory z żadnym klubem żeglarskim, czy firmą charterową, która miała by na stanie jakiegokolwiek Lasera (a trzeba wiedzieć, że oprócz tercetu Standard/Radial/4.7 firma ma w portfolio tuziny różnych konstrukcji – głównie małych wyścigówek). Kluby sportowe są nastawione wyłącznie na robienie konkretnego wyniku i trening dzieci a nie pływanie dla samego pływania.

„Takich staruchów jak my, którzy chcą pływać na łódkach sportowych, na przykład klasy Laser raczej nie lubi się w klubach, bo nie jesteśmy młodzieżą za którą idą dotacje”

Z wywiadu udzielonego dla ważnego, branżowego portalu internetowego.

Ludzie pukali się w głowę, kiedy On trenował z boku przy kadrze narodowej. Mówili, że to bez sensu, że przecież jest za stary na zrobienie jakiegokolwiek wyniku i udział w IO. Miał jednak w głowie założony cel, który z konsekwencja realizował latami. Jego klub sportowy to nie jest organizacja przynosząca zyski w sześciocyfrowych sumach. Kiedy jednak po raz pierwszy przyjechałem tam na type rating urzekło mnie to jak sprawnie to wszystko działa oraz, że jest to faktycznie grupa zintegrowanych ze sobą osób dążących wspólnie do jednego, konkretnego celu.

Może kiedyś podobny los w Polsce spotka Skeleton?

You may also like...