To ludzka rzecz się wywracać

Share

Poprzedni raport z Siguldy był utrzymany w dość mrocznym klimacie. Reportaż zakończył się w niejednoznaczny i otwarty sposób pozostawiając pole do spekulacji 'co to z tym skeletonem i mną będzie’. Takie jest moje ogólne założenie w tego typu utworach. Skeleton jak każdy inny sport ślizgowy jest sportem ekstremalnym, dzieję się w dużym stopniu w głowie. Chcę więc aby czytelnik miał okazję poczuć te wszystkie emocję z nim związane tu i teraz, w momencie gdy one się dzieją. Głównym celem całej strony luge.pl jest pokazanie sportów ślizgowych od kulis, od backstage gdzie normalnie kamery i dziennikarze nie zaglądają. Myślę, że to jest tak naprawdę w tym wszystkim najciekawsze.

Dla porządku zanim przejdę dalej poniżej link do poprzedniej części gdyby jeszcze ktoś na nią nie trafił.

Minęło więc kilka kolejnych dni, kilka kolejnych sesji na torze. Jaki jest więc obecny rezultat?

W pojedynku Ja versus Tor Lodowy w Siguldzie wynik wynosi stabilne 0 : 0

Pokonany zostałem ale w praktyce przez własną wydolność i fizyczną wytrzymałość. Na chwilę obecną bolą mnie nogi (w szczególności mięsień trójgłowy), mam obite żebra po prawej stronie, głowę, sińce na wysokości pasa i ogólne duże zmęczenie. Schudłem chyba kolejne 2 kilogramy. Od dzisiaj szykuje mi się kilka dni zasłużonego odpoczynku od toru i treningów motorycznych.

Sześć dni treningu torowego, osiem dni treningu motorycznego i siłowego z czego dwa dni trening startu na push – track. To już jest, nie w kij dmuchał poważne zgrupowanie.

W zasadzie nie wiem czy kiedykolwiek wcześniej poddałem własną osobę tak intensywnemu wysiłkowi fizycznemu przez tak długi czas. Trochę tu oczywiście wychodzą lata zaniedbań jeżeli chodzi o kulturę fizyczną. Widać też różnice pomiędzy trzonem Kadry Narodowej Skeletonu, która ma ponad 10 lat mniej niż ja. No niestety lata lecą i co by człowiek nie chciał, to już nie jest to co kiedyś 🙁 Teraz to już będzie wyłącznie gorzej 🙁

Jak widać na poniższym śladzie nie mam jakiegoś większego problemu ku przykładu w długim marszu w terenie górskim. 27 kilometrów z plecakiem w Beskidzkie Małym to nie problem. Tyle tylko, że po czymś takim przez dwa dni siedziałem w domu i nie ruszałem się nigdzie dalej niż do sklepu 🙂

Teraz marzy mi się jakaś dobra odnowa biologiczna 🙂 Jakaś gryfno frelka 20-25 lat młoda masująca moje obolałe kości 🙂

A jak tam jazda?

No nieskromnie przyznam, że już nieco lepiej. Oczywiście proszę nie ulegnąć złudzeniom. To jest Sigulda! Sigulda pokazuje miejsce w szeregu każdemu nadętemu ślizgaczowi o wybujałym mniemaniu co do własnych umiejętności. W dalszym ciągu ujeżdzam Juniora, oczywiście nie bez tzw. „Epizodycznych przygód”. Ku przykładu weźmy sobie drugi ślizg z piątku, 11 grudnia.

Długa prosta przed wirażem nr 15 czyli głównym miejscem wszystkich moich 'akcji’

To miał być w zasadzie perfekcyjny ślizg, tak przynajmniej mi się wydawało do momentu wjechania na wiraż nr 15. Po zejściu z 14 ładnie podjechałem pod lewą krawędź toru bez żadnego odbijania się od obudowy, czy jazdy bokiem. Zasterowanie lewym barkiem. O! Widzę pod sobą pomarańczowy napis „SIGULDA”. Odpuszczam lewy bark, delikatnie prawy a potem (gdy wydawało mi się, że widzę wyjście) znowu dodaję lewy. Badum Ts…. I ładnie jadę na własnych plecach ze skeletonem na sobie i płozami do góry….. Książkowe bardzo spóźnione zejście z 15…. Jednak w drugiej części wirażu powinienem zdecydowanie i dłużej podtrzymywać skeleton prawym barkiem.

Zatrzymałem się tuż przed wjazdem na Kreizel. Jak się okazało na speed trap przed 15 miałem 80.3 km/h. No nie jakoś rekordowo szybko ale na pewno nie mało. Wstałem, otrzepałem się z lodu i stwierdziłem, że wywrotki przy tak niedużej prędkości nie są takie straszne jak moje pierwsze wrażenie z nimi związane 🙂

Wyjście z wiraża 15, prosta i Kreizel (wiraż z zawrotką o 280 stopni) widoczne ze startu męskiego. Piętrowy budynek tuż obok Kreizla to miejsce pracy dyspozytora toru.

W ostatnim wpisie ekspresyjnie wyrażałem swój natłok myśli na okoliczność pierwszej wywrotki. Stało się jednak to, co opisywałem również tam. Po kilku dniach treningu torowego moja psychika zaczęła działać bardziej rutynowo. To nie tak, że przestałem odczuwać jakikolwiek stres przedstartowy. Stres w dalszym ciągu istnieje, jest jednak ukierunkowany na konkretne cele i elementy ślizgu do poprawy. Jeżeli mam problem z wirażem 15 to staram się maksymalnie skoncentrować na tym, żeby na ten wiraż dobrze zjechać a przede wszystkim żeby z niego dobrze zjechać. Dotychczasowe ekscesy (a zwłaszcza obita głowa, bo wywrotki to w zasadzie nie problem) przypominają mi jednak co będzie gdy nie będę się starał wystarczająco dobrze 😉 Pisałem już w końcu, że

(…) To jest indywidualna sprawa każdego zawodnika, którą się pewnie raczej nie chwali ale dla mnie ta prędkość i emocje to tylko 50% satysfakcji. Pozostała połowa pochodzi z tego, że wychodzi się z toru, idzie do poczekalni na mecie z takim zajebistym przeświadczeniem, że walczy się ze swoimi słabościami. Pomimo tych wszystkich dzwonów, wywrotek, obdartej skóry i innych kontuzji walczy się z tym 'głosem rozsądku’ który każe ciepnąć w łeb, ogarnąć i przestać. A ty jednak idziesz znowu na ten start, czekasz w kolejce i próbujesz jeszcze raz. To jest jednak sport dla takich lekkich wariantów

Mój głos w dyskusji na grupie „Saneczkarstwo w Krynicy Zdroju kolebce tego sportu w Polsce”

Czasami człowiek dostaje jednak cukierka. Ja tego cukierka dostałem dzisiaj (12 grudnia). Po raz pierwszy od początku zgrupowania udało mi się wystartować z Juniora z poprawnym przejazdem przez wiraż 15. Poprawnym, czyli bez wywrotki albo dużego bang na wyjściu z 15 – jedynie z lekkim obtarciem 😉 . Prędkość nie była wprawdzie rekordowa (kilka dni wcześniej miałem 83 km/h) ale czas na mecie chyba najlepszy ze wszystkich dotychczasowych 🙂

Czasy na puchar świata to nie są (tym bardziej, że to jest start Juniorski) no ale zawsze. Druga od prawej kolumna to prędkość w km/h

W końcu zsynchronizowałem sterowanie skeletonem z pozycją na wirażu. Wyraźnie widziałem wyjście z piętnastki i dokładnie w odpowiednim momencie skoordynowałem to ze sterowaniem. Co ważniejsze wiraż wcześniej, bo na 14 poczułem podbicie jako skutek zbyt późnego wjazdu i połączyłem skutek z jego przyczyną. Z jazdą na skeletonie jest bowiem trochę tak jak z paralotnią. Ponieważ wbrew pozorom niewiele jednak widać dużo rzeczy trzeba wyczuwać. Umieć w tym ogromnie siły odśrodkowej poczuć w jaką stronę jest ona skierowana, co to może oznaczać i wyobrazić sobie w którym miejscu ociosu wirażu obecnie znajduję się skeleton. To tak samo jak w lataniu. Pilot musi patrzeć przed siebie i na boki aby zachować separację od innego ruchu lotniczego. Jeżeli pilot leci, to oznacza to, że skrzydło znajduje się na swoim miejscu, czyli 7..8 metrów nad głową 🙂 Wszystko to, co dzieje się z paralotnią i z otaczającym powietrzem musi wyczuwać przez siły przekazywane przez linki i taśmy na uprząż. Zresztą po co się jeszcze stresować i patrzeć jak kilkadziesiąt metrów kwadratowych tekstyliów lotniczych mnie się i szeleści będąc miąchanym srogą, wiosenną termiką 🙂

Skrzydło paralotni widoczne podczas lotu z perspektywy pilota.

Jako posłowie pozostał nam jeszcze jeden temat. Otóż jak się okazuje pokonuje mnie cały czas Niemiecka technologia.

Progres, którego dokonuję z dnia na dzień ma jeszcze jeden istotny powód. Właściwą regulację skeletonu i dopasowanie go do mojej budowy ciała, które oczywiście przez wysoki wzrost jest niezbyt często spotykana w tym sporcie. Przede wszystkim należy zacząć od podstawowej rzeczy, czyli ugięcia płóz w łuk. Tu jest trochę mojej winy ponieważ zapomniałem i w ogóle nie przyszło mi do głowy aby skontaktować się z producentem skeletonu i płóz i zapytać się jakie ugięcie poleca dla osoby o moim doświadczeniu. Z trenerem ustaliliśmy na początku ugięcie +13 mm. Jak pokazała sobota i niedziela dla tych płóz i tego skeletonu jest to ugięcie właściwe dla zawodników pokroju Martinsa i Tomasa Dukursa. Gdy wszyscy dookoła, w tym Pani dyspozytor Olga zwrócili uwagę, że coś z tą deską jest bardzo nie tak skontaktowałem się z Niemieckim Producentem.

Jak się okazało, oczywiście +13mm to dużo za dużo dla takiego żółtodzioba niż ja. Ja nie powinienem przekraczać +8mm i z takimi ustawieniami w końcu skeleton zaczął jeździć prosto a nie bokiem. Na co wpływa stopień ugięcia płóz można przeczytać sobie poniżej. Oczywiście warto przy tym zwrócić uwagę, że nie ma tutaj jednej gotowej formuły i każde płozy i każdy tym skeletonu jest tutaj nieco inny. Zły dobór ugięcia płóz nie jest winą, ani moja ani trenera ani niczyją inna. Po prostu mój skeleton pochodzi od lokalnego producenta z Winterbergu i nawet Dainis Dukurs, który bardzo nam pomagał przy wszystkich pracach przy sprzęcie stwierdził, że tak dziwną konstrukcję widzi pierwszy raz na oczy.

Oprócz płóz w końcu trzymadło zostało dopasowane do kształtu mojego ciała. Po zrzuceniu tych wszystkich zbędnych kilogramów jestem szczupły ale bardzo wysoki. Dzięki temu, że mój skeleton ma niespotykaną konstrukcję umożliwiającą płynną regulację długości trzymadła, udało się co do centymetra dopasować go do długości ramion.

Niestety okazało się, że niewłaściwa regulacja to nie jedyny problem z moim skeletonem a co gorsza nie był to nawet mały problem. Po pierwszym ślizgu w środę, 9 grudnia zauważyłem że tył lewego trzymadła jest strasznie luźny. Po powrocie na start Juniorski zauważyłem, że śruba trzymająca go do ramy w ogóle nie trzyma i wydaje się być odkręconą. Reprezentacja Wielkiej Brytanii miała wszystkie potrzebne mi w tej chwili klucze, niestety okazało się, że coś ta śruba nie chcę łapać.

Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu i niemałemu rozczarowaniu okazało się, że śruba wygląda tak jak na poniższych zdjęciach 🙁 Gwint dosłownie zjedzony albo siłowo wydarty na czterech zwojach 🙁 Z duszą na ramieniu jechałem do apartamentu martwiąc się, czy to jest tylko zniszczona śruba, czy gwint w skeletonie też oberwał. To drugie oznaczało by konieczność wykonania poważnych napraw (rozwiercenie na większą średnice i ponowne gwintowanie) a w ostateczności mógł mnie wyłączyć z treningów.

Solidne, niemieckie śruby wykonane z najtwardszej stali z zakładów Kruppa albo Rhein Metal. Jak widać to dalej mało jak na 5 dni ślizgów.

Na całe moje szczęście gwint jest cały. Udało mi się nawet znaleźć zapasową śrubę, którą dostałem w zestawie z innymi rzeczami po zakupie skeletonu. Śruba została natychmiast wymieniona (jak widać na zdjęciu nie na długo poskutkowało) ale rzuciło mi się w oczy, że po lewej stronie gwint wyraźnie słabiej trzyma i ogólnie śruba wchodzi bardzo płytko. Przez pierwsze dwa-trzy zwoje lata sobie luźno jak semita po pustym sklepie. Gdy dokręcić ją odpowiednio (oczywiście na czuja, bo nie mam klucza dynamometrycznego). Z analizy post-mortem wychodzi więc, że albo gwintownik którego użyto w lewym trzymadle był zużyty i źle naciął uzwojenie gwintu albo poprzedni zawodnik, który jeździł na tej desce dokręcał tą śrubę na chama i uszkodził gwint w skeletonie. Podczas jazdy luźno pasowana śruba najpierw sama się wykręca (pomimo podkładki!) a gdy trzyma się tylko na 2-3 zwojach po prostu zrywa się gwałtownie na skutek działania dużych sił. Oczywiście nie winię tu w ogóle producenta skeletonu, bo wszak deskę kupiłem używaną i może to kwestia zużycia.

To takie fajne uczucie gdy nie wiesz czy dojedziesz do mety, czy też może skeleton rozkręci się na części podczas jazdy 🙁 Niestety skeleton wymaga bardzo dużej kultury technicznej i regularnego sprawdzania dokręcenia śrub i ogólnie stanu sprzętu. Żeby jednak nie było, że próbuję tutaj ujmować swoją winę i jeszcze przerzucać ją na złą konstrukcję deski, to poniżej mała opowiastka jak własne gapiostwo i brak należytej kontroli kończy się w przypadku paralotniarstwa zmotoryzowanego.

(…) Oto bowiem на парапланерним канале в диапазоне частот 158МГц można było posłyszeć następującą korespondencję radiotelefoniczną: „Max mam awarię silnika. Coś mi odpadło i straszne wibrację teraz mam. Chyba będę musiał awaryjnie lądować.” a po chwili „Weź do mnie podleć z uwagą i zobacz czy zobaczysz z boku co się stało.”

(…) Oczywiście rzyć mi się skurczyła bo bałem się, że w każdym momencie bez ostrzeżenia może być głośne 'pi** j**’ i pół napędu odpadnie jak cegła w stronę ziemii. Uznałem jednak, że oprócz dużych wibracji silnik pracuję względnie poprawnie a moje bezpieczeństwo jest tutaj ważniejsze niż sprzęt.

(…) No i teraz dlaczego się to stało. W sumie sam jestem sobie winnym ale to dłuższy temat. Otóż rok temu zdemontowałem sobie tunel chłodzący aby usunąć problem niedogrzewania się głowicy. Z przezorności samokontrujące nakrętki mocujące ten tunel (element z włókna węglowego) do szpilek wkręconych w głowice pozostawiłem pozakręcane na tych szpilkach. No przecież co takiego może się stać… No i przez kilkanaście godzin było OK ale w końcu stało się i to podwójnie. Pierwsza puściła w nieniszczący sposób, natomiast druga nie miała już tyle szczęścia i chyciła o śmigło. Efekt jaki widać na zdjęciach. Oczywiście śmigło nadaje się już tylko jako ozdoba na ścianę, na szczęście w zanadrzu mam nigdy przeze mnie nie używane trójłopatowe, węglowe Peszke.

Na koniec chciałbym czytelnika zostawić z pewną refleksją a raczej z pewnym ostrzeżeniem. Nie wszystko to, co czyta się w Internecie, w szczególności na różnego rodzaju anonimowych profilach FB i Twitter o polskich bobslejach i skeletonie to prawda. Jestem początkującym i nie mam monopolu na wiedzę ale pamiętajcie, że świat nie jest czarno – biały a rzucanie hejtem jeszcze nic nie zmieniło.

You may also like...