Znowu w życiu mi nie wyszło

Share
Zanim przejdę do sedna krótkie wyjaśnienie. Jeżeli ktoś oczekiwał tutaj przeczytać rewelacje dotyczące obecnej sytuacji w PZBiS, w szczególności kulis artykułu takiego jak ten poniżej z TVP Sport
https://sport.tvp.pl/56451857/bobsleje-i-skeleton-trener-kadry-oleg-polyvach-z-ultimatum-dla-pzbis
To lojalnie uprzedzam, że tutaj ich nie znajdzie i jeżeli jest to jedyny powód czytania tego artykułu, to w zasadzie nie ma po co kontynuować. Wiem dużo o tym co się dzieje w związku. Być może jest to mniejsza ilość informacji niż mi się wydaje ale nawet jeżeli, to i tak jest to więcej, niż pojawia się w oficjalnym obiegu medialnym. 

Muszę i chcę pozostać lojalny wobec trenerów, byłych i obecnych zawodników dlatego stosuję tu starą, żeglarską dewizę 'co się stało na pokładzie zostaje na pokładzie'. Wyjaśnienie w pełni przyczyn rozpadu kadry bobslejowej, złożenia propozycji nie do odrzucenia przez tenera Olka, czy też roli sekretarza Kamila Skwarczyńskiego bez opisania szerszego kontekstu było by niemożliwe. Nie da się tego zrozumieć nie znając tła finansowego, obyczajowego, czy formalno-prawnego. To zaś wymagało by po prostu wejścia w prywatne życie konkretnych osób, co jak się można domyśleć było by czynnością skrajnie naganną moralnie. 

Biorąc pod uwagę, co udało się uzyskać świeżej kadrze bobslejowej w Lillehammer na początku listopada 2021 należy z miejsca podziękować trenerowi Olkowi Polewaczowi, który po raz kolejny uratował ten sport w Polsce. No i w zasadzie również zarządowi PZBiS. Że to się, może późno ale jednak dobrze potoczyło. 

Mamy sezon olimpijski 2021 / 2022. Wszyscy wyczekują sukcesów polskich saneczkarzy. Oczywiście sukcesów mierzonych na miarę naszych możliwości, gdyż raczej nikt nie łudzi się, że ktokolwiek z naszych zdobędzie medal w jedynkach, czy w dwójkach. Trzeba sobie stawiać realne do osiągnięcia cele. Ja też starałem sobie stawiać w miarę realne cele. Jeszcze w lutym było nim to co poniżej.

Na ten sezon chciałem czegoś więcej. Fajnie by było dołożyć sobie kolejny tor do kolekcji i tym miał być Winterberg. Pierwszy obóz treningowy kadry miał się odbyć właśnie tam, głównie z myślą o świeżo rekrutowanych bobsleistach. Sigulda, jako najtrudniejszy tor na świecie odpadała. Jak jednak czas pokazał, 2021 rok okazał się być jedną wielką porażką pod każdym możliwym względem. Zaczęło się niewinnie, chodź drastycznie. W lipcu na skutek ogromnych opadów deszczu w Bawarii i wywołanych nimi lawiny błotnej zniszczeniu uległ tor w Koenigsee. Już po kilku dniach stało się jasne, że tor nie będzie nadawał się do użytku przez dłuższy czas i to w dodatku podczas sezonu olimpijskiego.

https://www.insidethegames.biz/articles/1110384/konigssee-track-ibsf-flood-damage

To niosło kolejne konsekwencje. Przede wszystkim kadra niemiecka musiała gdzieś przecież trenować. Trenować zaczęła więc w Winterbergu, który stał się torem zarezerwowanym wyłącznie dla Niemców. Na efekty nie trzeba było czekać i nasza rezerwacja na tym torze została odwołana gdzieś początkiem Września, tak samo jak rezerwację prawie wszystkich innych kadr. I tu zaczęły się kolejne kłopoty. Pierwotnie mieliśmy się przenieść do starej, dobrej, Siguldy. Tu jednak na przeszkodzie stanął fakt, że cały tor został zarezerwowany przez federację sankową (FIL) na potrzeby tzw. International Training Period.

U mnie też nie było kolorowo. Początkiem września zostałem zaciągnięty jako załogant to przeprowadzenia jachtu żaglowego takiego jak poniżej. New York 65, nazwany przez armatora „Join US”. Stalowa, ważąca 25 ton konstrukcja autorstwa Bruce Robertsa. Rejs miał zacząć się w Cuxhaven nad Morzem Północnym i zakończyć się w Trzebieży.

Mogło by się wydawać. Co w tym złego i jaki ma to związek ze skeletonem ? Otóż ciąg wydarzeń był następujący:

  • Awaria pociągu Kolei Śląskich S5 relacji Zwardoń – Katowice na stacji Bielsko – Biała Lipnik W zasadzie moja podróż tym pociągiem (wsiadałem na tej stacji) zaczęła od tego, że Elf 2 Kolei Śląskich wziął się i zepsuł.
  • Ucieczka pociągu IC z Katowic do Szczecina
  • Konieczność jazdy własnym samochodem do Szczecina a potem jeszcze kilka następnych godzin podstawionym przez armatora samochodem do portu w Cuxhaven.
  • Rejs
  • Stłuczka w Szczecinie tuż po ruszeniu w drogę powrotną do domu, do Bielska – Białej.

Dlaczego to takie ważne? Dlaczego nie mogłem po prostu zrezygnować z tego rejsu? Ano dlatego, że to nie był zwykły rejs. To było delivery, czyli dostarczenie jachtu z miejsca A do miejsca B. Jacht był potrzebny w B w konkretnej dacie, gdyż miał być wyczarterowany pewnemu kapitanowi za dość sporą sumę pieniędzy. Jeżeli bym się wycofał, to po pierwsze drugi załogant nie miał by za bardzo jak dostać się do Cuxhaven. Dwa nawet jeżeli by się tam znalazł, to dwuosobowa załoga nie była by w stanie dopłynąć do docelowego portu na czas. Płynącego jachtu nie można zostawić samego sobie, zwłaszcza na tak zatłoczonym akwenie jak Morze Bałtyckie a prowadzenie wacht po 4 godziny w dwie osoby było nierealne. Ogólnie za taki numer armator jachtu, kolokwialnie rzecz ujmując wyrwał by mi nogi z dupy.

Ten efekt motyla jeszcze się tutaj pojawi.

Miałem ubezpieczenie Assistance i to w wysokim pakiecie ale niestety nie miałem Auto Casco. Byłem bez samochodu 6 tygodni (SZEŚĆ TYGODNI!!!!!) , bo tyle trwała naprawa a raczej tak długa była kolejka do mechanika i blacharza. Usługa kosztowała nieco ponad 3000 PLN. Aha, no i ja byłem sprawdzą tej kolizji. W zasadzie to ta kolizja prawie zakończyła moją karierę w ogóle. Już pomijam to, że w samochodzie ofiary znajdowała się dwójka dzieci . W myślach już się widziałem z wyrokiem skazującym we więzieniu. Kiedy okazało się, że jest to po prostu zwykłe najechanie na sygnalizacji świetlnej, to już liczyłem się z kosztami idącymi w grube tysiące złotych i rujnujące mój budżet całkowicie.

Wtedy to też złożyłem na ręcę Kamila Skwarczyńskiego i trenera Olega Polywacza oświadczenie woli, że w związku z tym to koniec ze skeletonem a sprzęt jest na handel.

Żeby tego było mało pojawiła się kwestia hm….. podatkowa. Oczywiście chodzi o „Nowy Wał”, który wtedy nabierał kształtów i stało się jasne, że z początkiem 2022 będzie miała miejsca największa w historii Polski podwyżka podatków dla przedsiębiorców, czyli między innymi mnie. Nie chodzi tu jednak o Wał jako taki, gdyż on był znany co najmniej od czerwca. Chodziło raczej o w zasadzie fiasko negocjacji w tej sprawie z moim głównym klientem dla którego pracuję jako programista na kontrakcie B2B. Do tego wszystkie moje poboczne zamówienia na dostawę, czy serwis stacji pogodowych muszą być wykonane i fakturowane do końca roku. Oczywiście tamci klienci również średnio przyjęli by nagłą zmianę (zwiększenie) ceny za wykonanie usługi, co oczywiście

Pojawiła się jednak iskierka nadziei, czyli szansa na większe pieniądze. Rzecz niezbędną jeżeli jest się sportowcem utrzymującym się wyłącznie własnym sumptem.

No i tu zaczynają się kolejne problemy. Pewnego dnia na przełomie września i października odebrałem telefon od trenera Olega z informacją, ze właśnie złożył wypowiedzenie, nie jest już trenerem i w związku z tym żadnego wyjazdu nigdzie nie ma. Nie pamiętam który to był dokładnie dzień. Pamiętam, że było to jeszcze zanim odebrałem auto po naprawie i byłem wtedy w drodze na trening na stadion lekkoatletyczny.

Ciężko powiedzieć co dokładnie myślałem o tej całej sytuacji. Jeszcze początkiem roku broniłem dobrego imienia PZBiS i sekretarza jak tylko mogłem. Zobaczyłem, że związek faktycznie zaczyna robić coś ciekawego. Pojawiło się mnóstwo nowych zawodników, organizowane były comiesięczne zgrupowania w Cetniewie, zbudowany i oddany do użytkowania został trenażer do startów. Oczywiście w międzyczasie pojawiało się wiele różnych sygnałów i informacji, że jednak nie jest różowo. Próbowałem to jednak sobie tłumaczyć tym, że przecież nigdy nie może być idealnie i jakieś tam mniejsze konflikty zawsze będą się zdarzały, zresztą i tak jest dobrze.

Co innego mi pozostało? Dołowanie się na co dzień, że jest źle a będzie jeszcze gorzej?

Po informacji od Olka byłem zdołowany i przytłoczony całą tą sytuacją. Nie dość, że waliło mi się w życiu osobistym (firma, samochód, podatki), to jeszcze waliło mi się sportowo. Zatelefonowałem do sekretarza związku i bez kurtuazji oświadczyłem, że wiem o wszystkim i zapytałem się co w związku z tym związek planuję.

Pominę ciąg dalszy i serię rozmów telefonicznych. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Gdy mój znajomy z toru, Domokos Kocsis dał mi znać, że ma rezerwację toru w Igls na termin 6 do 12 listopada i zaproponował, że może też bym zaglądnął, pomyślałem sobie. Czemu nie ? Skoro Domokos da radę to ja nie ?

Ostatecznie, jak już retrospektywnie wiadomo do porozumienia doszło. Początkiem listopada kadra bobslejowa odbyła zgrupowanie w Norwegii na torze w Lillehammer.

Mając więc świadomość treningu bez obecności trenera i tego, że mój samochód nie jest jeszcze naprawiony, nie wiadomo kiedy będzie i za jaką sumę pieniędzy będzie, 6 października 2021 wysłałem zapytanie do toru w Igls z prośbą o możliwość rezerwacji w terminie 6 do 12 listopada. Doszedłem do wniosku, że w ekstremalnie podbramkowej sytuacji, jeżeli auta nie będę miał albo jego naprawa będzie kosztowała worek monet, to po prostu bardzo grzecznie przeproszę i odwołam rezerwację.

https://www.facebook.com/domokos.kocsis

W ogóle nie zaprzątałem sobie głowy, że będę musiał pojechać tam sam, bez trenera. Domokos wspominał, że nawiązał kontakt z jakimś lokalnym trenerem z Innsbrucka, który wstępie wyraził chęć pomocy nam (zapewne za pewną sumę pieniędzy). Dla mnie była to nawet pewna nobilitacja, że w końcu mam szansę stać się samodzielnym ślizgaczem. Było to też sprawdzenie w praktyce na ile da się być w tym sporcie niezależnym od innych osób.

Osobnym problemem była sama licencja IBSF. Niestety ale bardzo dużą wadą sportów ślizgowych jest to, że aby uzyskać w ogóle możliwość jazdy na torze należy się wykazać licencją. Albo międzynarodowej federacji, czyli IBSF albo licencji krajowej o ile takowa jest w ogóle uznawana na docelowym obiekcie. W naszym (Polskim) przypadku jedyne co wchodzi w grę to licencja IBSF właśnie. Czas treningu się zbliżał a licencji wciąż nie miałem. Kiedy już pogodziłem się z koniecznością zapłaty za jej wydanie i znalazłem na to pieniądze, pojawił się problem techniczny. Do systemu IBSF dostęp mają tylko dwie osoby z ramienia związku. Jedna z nich nie byłą dostępna ze względów osobistych a druga nie miała kompletnie czasu ze względu, chociażby na sytuację przedstawioną na zrzucie ekranowym na samej górze.

Licencję w końcu udało się jednak wyrobić. Została aktywowana w poniedziałek, 1 listopada, czyli zaledwie kilka dni przed wyjazdem do Innsbrucka. Myślałem, że nic złego się już nie może stać.

Oczywiście nie zdawałem sobie jeszcze sprawy ile jeszcze fuckupów dziennie się przydarzy.

Kolejnym akordem była informacja od Domokosa. Ze względu na problemy rodzinne nie jest w stanie odbyć tego zgrupowania. Oznacza to, że w Igls będę całkowicie sam. Bez trenera ani nawet bez kolegi na podobnym poziomie wyszkolenia 🙁

Nadszedł jednak ten dzień. Piątek, 5 listopada. Zapakowany sprzętem po dach wyruszyłem w drogę do Austrii. Pierwsza wątpliwość pojawiła się bardzo szybko. Na wysokości Cieszyna zjechałem z drogi S52 na stację kupić coś do picia i jedzienia. Po zatrzymaniu moją uwagę zwrócił pracujący wentylator chłodnicy. W sumie taki drobiazg ale dlaczego się włączył? Gdyby było upalne lato i miałbym załączoną klimatyzację, to było by to zrozumiałe. Ale przy temperaturze poniżej zera?

Zignorowałem ten drobny szczegół, co miało się zemścić ok 200 kilometrów dalej.

Jechałem sobie dalnicą D1 i byłem przed Brnem. Mój sielankowy nastrój został gwałtownie przerwany przez wskazówkę temperatury cieczy chłodzącej, która bez ostrzeżenia walnęła o koniec skali zaświecając przy tym czerwoną diodę alarmową. Oczywiście natychmiastowo zjechałem na pas awaryjny i wyłączyłem silnik. Po delikatnym odkręceniu korka zbiornika buchnęło parą wodną a pozostały w nim płyn został zassany do środka instalacji, która się w tym momencie odpowietrzyła.

Patrzyłem zrozpaczony do środka komory silnika próbując odszukać jakichkolwiek znaków wycieku płynu. Chłodnica szczelna, wszystkie węże niby suche. To co….. UPG? Odkręciłem korek od wlewu oleju aby sprawdzić czy nie ma pod nim charakterystycznego dla tej usterki 'masła’. Nie było. No ale może UPG wywaliło 'dopiero co’ i jeszcze nie zdążył się wytworzyć?

Ponieważ wizja stania na pasie awaryjnym i czekania na hol byłą mało zachęcająco zdecydowałem się dolać po prostu zakupionej wcześniej wody mineralnej i spróbować doczołgać się do Brna aby w razie czego na pomoc czekać na parkingu. Po dojechaniu do parkingu i podniesieniu maski z włączonym silnikiem wszystko stało się jasne. Ciekło z okolic termostatu. W sumie i dobrze i źle, bo faktycznie sugerowało że to 'tylko’ jakaś nieszczelność a nie silnik z wywalonym UPG i pożerającym wodę.

Stwierdziłem, że aż tak bardzo zależy mi na dojechaniu do celu, że doleję wody do pełna, będę jechał w stronę Austriackiej granicy i tam zobaczę co się będzie działo.

Niestety ok 50km dalej w Mikulovie poziom płynu był już krytycznie niski i jasnym stało się, że tak się nie da jechać, zwłaszcza do Austrii. Mając wykupioną polisę Assistance zadzwoniłem do ubezpieczyciela i poinformowałem, że potrzebuję holu do ich najbliższego serwisu partnerskiego, który mógłby zająć się naprawą. Na moje, jak się miało potem okazać duże nieszczęście zostałem zaciągnięty do pewnego warsztatu zlokalizowanego na uboczu miasta Břeclav, blisko trójstyku granic Czeskiej, Słowackiej i Austriackiej.

Zamek w Břeclaviu

Odstawiono mnie do hotelu (za który oczywiście musiałem sobie sam zapłacić) i ponad poinformowano ponad wszelką wątpliwość, że auto będzie do odbioru następnego dnia, czyli w sobotę. W zasadzie nie wiedziałem, czy chcę w to wierzyć czy nie.

Co innego mi pozostało? Dołowanie się na co dzień, że jest źle a będzie jeszcze gorzej?

Następnego dnia, około godziny 12 odebrałem telefon od Czeskiego mechanika z informacją, że auto jest zrobione. Winny był rzekomo pęknięty wąż pomiędzy termostatem a chłodnicą, który został przez niego wymieniony. Przyszedłem na miejsce. Zapłaciłem 5000 koron czeskich (niecałe 1000pln) i nie dostając żadnego pokwitowania odjechałem dalej. Coś mnie jednak tknęło, żeby sprawdzić czy faktycznie już nie cieknie. Zjechałem na ostatnią stację benzynową przed Austriacką granicą i podniosłem maskę do góry.

Oczywiście k****a ciekło dalej. W tym momencie zagotowało się ale nie w silniku ale we mnie w środku. Przede wszystkim zdałem sobie sprawę, że żadnego węża nie wymienili. Otrząsnąłem się i zauważyłem, że to co mi pokazywano jako niby część zdemontowaną z samochodu tak naprawdę nawet tutaj nie pasuję. Po rzuceniu kilku głośnych

сука блять!

Wróciłem się do tego serwisu. Zdawałem sobie sprawę, że teraz to ja już mogę walczyć o to, żeby było w ogóle jak wrócić do PL a nie jechać do Innsbrucka. Zdałem sobie też automatycznie sprawę z tego, że

Ta czeska ku**a bezczelnie okradła mnie na prawie 1000 złotych.

Na wejściu do warsztatu z miejsca poinformowałem moją łamaną Czeszczyzną (znajomość podstaw języka Czeskiego w ogóle mnie tutaj uratowała, bo oczywiście ani o Angielskim ani tym bardziej Polskim nie było tam mowy), że bohužel hlazeni motorů není pevně opravěne a dalši je unik. Mechanik już chyba zauważył, że nie może dalej lecieć ze mną w ciula i przystąpił do faktycznego usunięcia usterki. Usterka sprowadzała się na cieknącym korku odpowietrzania obudowy termostatu. Wystarczyło go odkręcić, przeczyścić i ponownie dokręcić. I już, tyle. 1000 złotych.

Ekstremalnie wkurw****y ale jednocześnie chyba zadowolony odjechałem w stronę Innsbrucka, zatrzymując się kilkukrotnie i sprawdzając czy faktycznie wycieku nie ma a poziom płynu utrzymuje się na stałym poziomie. Utrzymywał się.

I tak oto, późnym wieczorem 6 listopada, mając już jeden dzień opóźnienia udało mi się dotrzeć do hotelu w miejscowości Götzens koło Innsbrucka, około 20 minut jazdy od toru w Igls. To miał być koniec problemów…….. Miał………

Ciąg dalszy nastąpi 🙂 Między innymi opowiem co działo się na torze w Igls i dlaczego nie pojechałem z resztą kadry do Lillehammer, chodź takie zgrupowanie miało miejsce i w zasadzie nie było formalnych przeszkód żebym się tam zabrał.

You may also like...