Krótka notka tytułem przedmowy: Niniejszy felieton jest kontynuacją ""Znowu w życiu mi nie wyszło""". Znacznych problemów podczas treningu w Igls było naprawdę ekstremalnie dużo, co oczywiście nie polepszało mojej kondycji psychicznej. W treści tekstu znajdują się wycinki moich wiadomości głosowych, które nagrywałem Trenerowi na Signal. Do tego skrawki mojej rozmowy z moim najwierniejszym kibicem i jednocześnie bliskim przyjacielem. c To nie są grzeczne i kulturalne dysputy. To jest projekcja świadomości skeletonisty, który próbuję się odbić od dna. Ostrzegam, jeżeli ktoś nie lubi wulgaryzmów. Chodź tak czy inaczej zapraszam, bo np. można się będzie dowiedzieć co to znaczy przejeżdżać wiraż na jedną, bądź dwie fale.
Skeleton nie bez powodu jest pełnoprawnym sportem ekstremalnym. Nie chodzi tu wyłącznie o ekstremalnie wielką prędkość jazdy. Oprócz przygotowania fizycznego skeleton wymaga przygotowania mentalnego. Zarówno ze względu na konieczność sterowania deską podczas jazdy, jak również utrzymania kondycji psychicznej na tyle aby w ogóle był w stanie startować.
Jak mantrę będę powtarzał tutaj felieton z ubiegłego sezonu i mojego występu w Pucharze Europy IBSF. Atmosfera była wtedy sielankowa i cukierkowa. Ja czułem się tak, jak gdyby mi ktoś przelał milion złotych na konto.
Życie piszę jednak różne scenariusze i jak się miało okazać ten trening nie będzie tak prosty i fajny jak mi się wydawało. Jak wspomniałem w poprzedniej części tego felietonu
Na trening do Igls wybrałem się samodzielnie, tj. bez trenera czy reszty zespołu. Dlaczego tak się stało? Gdzie była reszta? Reszta była w tym samym momencie na zgrupowaniu w Lillehammer. Jak wspomniałem, na szczęście kryzysowa sytuacja z października miała swoje szczęśliwe zakończenie w postaci porozumienia. Jego bezpośrednim efektem było zorganizowane w dosłownie ostatnim momencie, kilka dni przez wyjazdem, zgrupowania w Lillehammer w Norwegii. W przeciągu nieco tygodnia sytuacja odwróciła się w zasadzie kompletnie o 180 stopni.

Teoretycznie nie było formalnych przeszkód abym w nim uczestniczył. Praktyka była inna. Norwegia nie jest słynna z tego, że jest tanim krajem. Jest absurdalnie, turbo droga a do tego problemem był transport. Mój skeleton musiałby jechać z resztą sprzętu busem, który płynął promem do Szwecji a następnie kilkaset kilometrów jechał w stronę Norwegii. Ja musiałbym dolecieć tam samolotem a następnie dostać się pociągiem. Ponieważ nie miałbym pieniędzy na to aby zostać 3 tygodnie, musiałbym wrócić wcześniej – prawdopodobnie po 6 lub 7 dniach. W praktyce samolotem do Gdańska, ponieważ tam znajdował by się wtedy mój samochód. Potem, aby kontynuować sezon musiałbym drugi raz jechać samochodem do Gdańska (580km w jedną stronę) aby odebrać mój sprzęt, który wrócił by dopiero po powrocie reszty kadry. Logistyczno, finansowy koszmar.
Właśnie z tego powodu, po przygodach ze złodziejem mechanikiem, późnym wieczorem 6 listopada 2021 zameldowałem się w hotelu w Götzens koło Innsbrucka.

Byłem absurdalnie zmęczony. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie, przez sytuację z mechanikiem. Te problemy wykańczały mnie i wytrącały z koncentracji na celu, który mam tutaj realizować. Byłem jednak optymistycznie nastawiony, chodź nie powiem, że na myśl o jeździe z topu po takiej przerwie trochę mnie skóra cierpła 😉
Moja sesja treningowa w niedziele, 7 listopada miała się rozpocząć o godzinie 15:00. Na tor pojechałem tak aby być o 13:00 i mieć czas na przygotowanie sprzętu, rozgrzewkę itp. Najpierw należy jednak od udania się do dyspozytorni toru znajdującej się w Zielhausie, zameldowania się i dopisania się do listy startowej.
Wyjechałem na top, czyli Start 1 gdzie znajduje się start sanek męskich, oraz bobsleje / skeleton, widoczny na zdjęciu poniżej

Byłem dużo wcześniej niż to było koniecznie. Chodziłem sobie w kółko i przygotowywałem mentalnie do startu. Na starcie, tuż za miejscem z którego zrobiłem to zdjęcie zamontowany jest zegar pokazujący TOD (Time of Day). Jest to duży, ośmiosegmentowy zegar mechaniczny. Każdy segment jest 'zaświecany’ przez jego obrót w stronę pomalowaną jaskrawo żółtą farbą. Głośna praca mechanizmu odliczającego każdą sekundę z osobna dobitnie dała mi do zrozumienia, że czas się zbliża.
Aby podeprzeć się emocjonalnie przed startem rozmawiałem wtedy z moim przyjacielem, Maxem. Tym od paralotni, żeglarstwa i Beskidów. Moim najwierniejszym i jednym z niewielu kibiców w ogóle. Człowiekiem, z którego zdaniem i opinią bardzo się liczę. Czy bardzo się wtedy denerwowałem? W zasadzie nie. To nie był aż takie przerażenie jak w trakcie Pucharu Europy. Czułem jednak stres. Czułem presję, że po przerwie sezonowej przyjeżdżam na pierwszy ślizgi i od razu z samej góry.
Płozy ustawione, wdzianko z lajcry ubrane a kask leży na parapecie nad grzejnikiem elektrycznym aby momentalnie nie zaparował. Zaczyna się sesja treningowa. Ja jestem ósmy, czyli ostatni w kolejce. Zbliża się moja kolej, biorę kask, ubieram kurtkę reprezentacji Polski, wychodzę z szatni, schodzę schodami na start i biorę mój skeleton. Staję na lodzie tuż za poprzedzającym mnie zawodnikiem. Patrzę na zegar pokazujący czas ślizgu.
Jakie emocje wtedy czułem?
Generalnie nawet nie nazwałbym tego strachem. Igls to jednak łatwy tor. Ewolucję moich odczuć można wyrazić następująco:
- Stres w oczekiwaniu przez dłuższy czas na rozpoczęcie sesji. Próba jego odrzucenia przez wpajanie sobie, że pozostało dużo czasu a tak w ogóle to jest łatwy tor. Stres przejawiał się przez ścisk wyczuwalny w krtani oraz okolic tchawicy i płuc.
- Podczas oczekiwania w szatni kilka minut przez ślizgiem ścisk zaczyna odpuszczać. Zaczynam się koncentrować nad zapamiętaniem sekwencji wiraży, sekwencji sterowań oraz innych elementów ślizgu, na które muszę bacznie zwracać uwagę.
- Stojąc ze skeletonem przed progiem startowym i czekając na zielone światło zezwalające na wjazd na tor. Ciężko określić jednoznacznie ten stan. Jest to coś pomiędzy takim stresem, luzem na zasadzie 'najwyżej się przewrócę’, lekkim podjaraniem 'ale zaraz będzie zajebiście’ oraz koncentracją nad sekwencja sterowania.
Pada „The track is clear”. Niezbyt szybki rozbieg i wskakuje na dechę.
Moment startu skeletonem, to jak skok do innego wymiaru. Jazda na skeletonie to jakby sekwencja „Jupiter and Beyond the Infinite” z 2001: Odyseja Kosmiczna autorstwa Stanleya Kubricka z tą tylko różnicą, że Monolit jest tuż pod tobą i prowadzi Cię leżącego głową do przodu
I tu zaczynają się problemy. Widziałem jak zbliża się do mnie wiraż 1 i 2 (pierwsza omega w prawo). Czułem jak deska się rozpędza. I co zrobiłem? Coś bardzo głupiego. Zacząłem delikatnie hamować butami i patrzeć się przed siebie. Dlaczego to takie głupie? No cóż… Ten sport polega na tym, kto szybciej znajdzie się na mecie 😉 Hamowanie raczej zdecydowanie tego czasu nie polepsza 😉
„Hamulce to główny wróg prędkości. Prawdziwy mężczyzna hamulców do jazdy nie potrzebuje”
Więcej uwagi należy poświęcić wyjaśnieniu dlaczego unoszenie głowy jest złe. Przede wszystkim należy zacząć od tego, że unoszenie głowy wysoko jest do pewnego stopnia naturalnym odruchem u początkujących. Przy dość dużej prędkości jazdy człowiek instynktownie chcę widzieć gdzie dokładnie jedzie i co znajduję się tuż przed nim, tym bardziej, że jak mówię niezorientowani głowa to pierwsze co chwyci uderzenie 😉
Problemem jest jednak zmiana wyważenia skeletonu. Im wyżej niesiona głowa, tym słabiej barki naciskają na przód deski. Im słabiej, tym bardziej środek masy przesuwa się na tył. Jak już wspomniałem w innych felietonach i artykułach coś takiego powoduje znacznie pogorszenie sterowalności deski skeletonowej. Powoduję dużą tendencję do ześlizgu bocznego (skidding), co w efekcie może łatwo się skończyć wywrotką. Ześlizg boczny uniemożliwia rozpędzenie się skeletonu a i sama stercząca głowa nie polepsza aerodynamiki.
Poprawna pozycja jazda na skeletonie jest zaprezentowana poniżej. Nogi wyprostowane, lekko ugięte w kolanach w górę. Głowa nisko nad lodem. Obserwowanie kierunku jazdy powinno odbywać w niezbyt wygodny sposób, przez wygięcie karku w przód i odchylenie głowy do góry (tzn. w stronę kierunku jazdy). Wszystko po to aby nie podnosić po prostu głowy zbyt wysoko i nie ryzykować przesunięciem się balansu w tył.

Warto wspomnieć, że powyższe zdjęcie przedstawia Petera Meyera. Trenera skeletonu z Winterbegu, jadącego na tym konkretnym egzemplarzu skeletonu jego własnej konstrukcji, który potem od niego odkupiłem i obecnie na nim jeżdżę. Mam nadzieję, że Peter nie będzie miał nic przeciwko jako, że ten przykład idealnie tutaj pasuje 🙂 Innym przykładem, który chciałbym tutaj pojawić jest mój kolega z kadry Wład Polywacz

Jak widać powyżej często nie ma nawet w ogóle potrzeby patrzeć przed siebie. Ślizg skeletonem polega trochę na jeździe na pamięć i powtarzaniu pewnych konkretnych manewrów w konkretnych miejscach. Do tego podczas jazdy na wirażu z dużą siłą odśrodkową często nie da się w ogóle unieść głowy nad lód i nawet nie warto tego robić. Lepiej 'przytulić’ się do lodu, czyli opuścić głowę nisko i czekać na to, co nieuniknione, czyli ogromną siłę dociskającą gardę kasku do lodu.
Wracając jednak do głównego tematu, czyli mnie. Jadę i jadę no i co z tego wynikło?
Kreziel, ósemka, krytyczna dziewiątka. Jakoś udało się przez nią przejechać chodź z ekstremalnie późnym zejściem. Dziesiątka….. I…………. Did Not Finished. Gdy w końcu zatrzymałem się gdzieś na czternastym wirażu zauważyłem, że jednak hamowanie butami to nie był najmądrzejszy pomysł. Poza oczywistą rysą na honorze, że zgrupowanie zaczynam od gleby zrozumiałem problem, że teraz nie jestem w stanie zapytać się trenera co się w ogóle stało i co powinienem poprawić oprócz walki z głupim odruchem hamowania. Nie jestem w stanie, no bo trenera tutaj nie ma.
A dlaczego hamowanie było głupim pomysłem w kontekście tej wywrotki? Ogólnie to skomplikowane i nie wiem czy jestem to w stanie dokładnie wyjaśnić ale: Otóż linia przejazdu przez każdy wiraż jest mocno zależna od aktualnej prędkości, co przekłada się jednocześnie na wartość oddziałującej siły odśrodkowej. Im wyższa siła odśrodkowa, tym wyżej skeletonista wyjeżdża na wiraż, co oczywiście ma bezpośrednie przełożenie na sterowanie, które trzeba przyłożyć. Między innymi dlatego w briefingu przed wyjazdem trener absolutnie odradził mi jakiekolwiek próby jazdy z damy. Niektóre wiraże, łatwe do przejechania przy dużej prędkości mogą stać się bardzo trudne jeżeli tej prędkości braknie.
Pierwsze ślizgi za płoty a tu zaś trzeba. Standardowo w sesji treningowej odbyły się dwa ślizgi i po krótkiej przerwie kolejka zaś ruszyła. W końcu przyszła kryska na matyska, czyli na mnie. Rozbieg, wskok na deskę (no wskok jak wskok, no ale leżę tą głową do przodu) i jazda. Kreizel idzie całkiem nie najgorzej ale w końcu mamy wiraż numer dziewięć. Na wyjściu z wirażu jestem tak wysoko, że wylatuję z niego bokiem i przez 10…20 metrów orzę lód lewymi zderzakami w skeletonie. W końcu jednak udaje mi się postawić skeleton płozami do dołu (no w końcu żeglarzem jestem 😉 mam doświadczenie z wywrotkami i stawianiem lasera masztem do góry ) . Jadę dalej ale takie zdarzenie tragicznie wręcz wpływa na prędkość. Teoretycznie udaje mi się dojechać do mety, tzn. przeciąć fotocele zatrzymującą pomiar czasu. W praktyce jednak po prostu wywalam się na zejściu z 14 wiraża (!!!!!!!!!) i przez linię mety przelatuję w konfiguracji podobnej do tej z 9tki.
Najgorsze miało jednak nastąpić. Wychodzę z toru i natychmiast zauważam, że coś jest nie tak z moim butem. Patrzę na podeszwę i widzę to:

Pierwszego dnia treningu mam awarię, która może mi zakończyć cały wyjazd i zmusić do powrotu do Polski.
Żeby zrozumieć moją reakcję na tą sytuację przypomnijmy w kolejności chronologicznej wszystkie problemy, które bezpośrednio i pośrednio przeszkadzały mi w tym zgrupowaniu
- Stłuczka w Szczecinie we Wrześniu 2021. Łączne koszty: 3300PLN za naprawę + 400PLN mandatu + jakieś drobne, np. za wydanie duplikatu tablicy rejestracyjnej.
- Ryzyko trwałej utraty trenera Olega Polywacza oraz braku jakichkolwiek treningów torowych w zbliżającym się sezonie. Wręcz ryzyko dezintegracji całego związku i niemożności uzyskania licencji IBSF w ogóle, co uniemożliwi wstęp na tor.
- Znaczne zwiększenie opodatkowania przedsiębiorców od stycznia 2022. Konieczność rychłego znalezienia lepiej opłacalnego kontraktu tak aby w ogóle mieć pieniądze na to całe ślizganie się.
- Konieczność samodzielnej organizacji wszystkiego. Rezerwacji na torze, rezerwacji hoteli itp.
- Awaria chłodzenia silnika podczas jazdy w stronę Innsbrucka oraz oszustwo na kwotę 1000PLN
- Konieczność jazdy samodzielnie, bez obecności trenera i nikogo, kto mógłby cokolwiek podpowiedzieć.
Adnotacja do punktu drugiego: Nie dyskutujemy tutaj nad tym czy, oraz jak bardzo prawdopodobne były wspomniane zdarzenia. Retrospektywnie oczywiście wiadomo, że do niczego takiego nie doszło a ryzyka rozlecenia się związku praktycznie nie było. Chodzi jedynie o mój stres i o to, czego się osobiście obawiałem. Nie wchodząc tutaj czy te obawy były racjonalne, czy nie.
Do tego teraz te buty. To co w tym momencie myślałem w głowie nie nadaje się do publicznego powtarzania, chodź to był już w zasadzie etap w którym myślałem żeby się poddać. Zacząłem twierdzić, że być może po prostu mam ciągle w życiu pecha a ten skeleton nie jest mi pisany i powinienem dać sobie z tym raz a dobrze spokój.
Z tej sytuacji wybawił mnie dyrektor toru i jednocześnie główny dyspozytor, Andreas Hagn. Dał namiary na szewca w centrum Innsbrucka, który na szczęście w jeden dzień naprawił widoczną powyżej usterkę. Wprawdzie straciłem kolejny (drugi) dzień treningowy ale już we wtorek, 9 listopada mogłem wrócić do treningów torowych.
Moja polonistka z liceum kładła mi do głowy, że od „No więc” nie zaczyna się zdania w języku Polskim ale…
No więc mamy kolejny dzień treningów. Po pierwszym ślizgu byłem już nawet zadowolony. Wyeliminowałem już hamowanie butami, zwróciłem szczególną uwagę na to aby walczyć z tym głupim nawykiem i spróbować dać rozpędzać się skeletonowi. Nie wywaliłem się na wirażu numer dziewięć. Oczywiście wyjście było tragiczne i obdarłem o lewą obudowę toru ale przynajmniej wyjechałem z niego płozami w dół a nie bokiem. Dojechałem do mety z takim zajebistym uczuciem
Ale zajebiście, ja chcę jeszcze raz 🙂
No więc było jeszcze raz ale już nie zajebiście. Nie będzie wielkim zaskoczeniem, że problemem był znowu wiraż numer 9 i znowu jego przejazd zakończył się oraniem lodu zderzakami. Do tego przez komplikację z 9 wirażem oczywiście nie byłem w stanie dojechać do mety i wypieprzyłem się gdzieś na 10 albo na dolnym labiryncie. Tym razem było to jednak dla mnie nieco bardziej bolesne. Wprawdzie za wszelką cenę trzymałem skeleton aby się nie od niego oddzielić, to jednak chwyciłem uderzenie trzymadłem w żebra. Nie skończyło się to niczym poważnym ale wyraźnie czuje lekki ból do momentu, w którym piszę te słowa.
Czy to był koniec problemów w tym dniu? Nie, nie był. Nie chcę mi się nawet tłumaczyć co się stało. Niech poniższy wpis na Facebooku mówi sam za siebie

Wystarczy wspomnieć, że zaś sytuacja została uratowana dzięki czyjejś pomocy. Tym razem był to Markus Wyatt, startujący w Pucharze Świata zawodnik z Wielkiej Brytanii. Wszystko to dzięki temu, że po moim 'widowiskowym’ drugim ślizgu wyjeżdżałem nazad na start z reprezentacją UK i po prostu Oni bardziej zapamiętali gdzie kask wypadł z ciężarówki.
W tzw. międzyczasie Andreas Hagn podesłał mi nagrania z CCTV pokazujące moje ekscesy lodowe, dzięki czemu miałem okazję w ogóle zobaczyć co tam się w ogóle dzieje.
Byłem w szoku. Wiedziałem, że nie bez powodu wychodzę z 9tki bokiem ale nie spodziewałem się czegoś aż tak złego.
Co wynika z powyższych stop klatek? Oczywiście oprócz tego, że moje ślizgi to kupa jedna wielka i wiraż numer 9 jest kompletną masakrą? Wynika to, że próbuję w nieudolny sposób przejechać ten wiraż na dwie fale, zamiast na jedną, chodź oczywiście nie zdaję sobie z tego kompletnie sprawy. Czerwona linia naniesiona na poniższym zdjęciu pokazuję mój tor ruchu, który jest kompletnie zły i koń czy się tym co widać powyżej. Linia zielona pokazuję miej / więcej optymalną linię przejazdu. Widać to zresztą po śladach płóz pozostawionych na lodzie. Zdjęcie to zostało bowiem wykonane podczas Track Walk, tuż po zakończeniu innej sesji treningowej skeletonistów.
Nota bene: Z tychże stop klatek wynika kolejny dowód na potwierdzenie tezy końcowej. Samodzielna jazda na lodzie z moim marnym poziomem wyszkolenia jest kompletnie pozbawiona sensu, a głównym powodem wszystkich problemów z torem jest brak obecności mojego trenera. Gdyby Oleg widział to wszystko na żywo, mógłby natychmiast powiedzieć mi co robię źle, wskazać złą sylwetkę jazdy, zbyt uniesioną głowę itp. A tak to robiłem sobie kolejne ślizgi, powtarzając z grubsza te same błędy.

Przy tej okazji należało by wyjaśnić pokrótce czym jest przejeżdżanie wiraża na jedną albo na dwie fale, co to jest pressure point i jak to wszystko ma się do błędów, które popełniałem. Zanim jednak przejdziemy do sedna, krótka przerwa na muzykę. Idealnie opisującą moje wyczyny na ociosie dziewiątego wiraża.
Z dołu do góry
Z góry na dół
Z ciemności w słońce
Z ciszy w krzyk
Falowanie i spadanie
Falowanie i spadanie
Ruch, magnetyczny ruch
Ściana przy ścianie
Maanam „Raz-Dwa-Raz-Dwa”, z albumu Nocny Patrol. Autor słów: Marek Jackowski, Wykonanie: Olga „Kora” Jackowska
No to teraz krótkie wyjaśnienie, czym jest jedną bądź dwie fale. Zaznaczam, że nie ma to żądnego związku z koronawirusem a całe wyjaśnienie jest mocno intuicyjne i nie jestem do końca pewien, czy dobrze to opisałem.
Zacznijmy od wstępu teoretycznego. Otóż relatywnie rzadko zdarza się aby wiraż był idealnym wycinkiem okręgu. Nie jest to możliwe, gdyż taki wiraż najczęściej kompletnie nie pasował by do geometrii reszty toru i jego otoczenia. Wiraże są mimośrodami (vide „Kreizel Mimośrodowy z felietonu o Pucharze Europy), co oznacza, że ich promień zmienia się i jest różny w różnych punktach. Tak samo jest z nr 9, którego promień maleje za połową jego długości. Po prostu wiraż ten zaczyna bardziej gwałtownie zakręcać w lewo, co jednak może nie być dobrze widoczne na zdjęciu. W miejscu w którym zacieśnia się promień rośnie jednocześnie siła odśrodkowa. Jest to wyraźnie odczuwalne przez skeletonistę i zarazem powoduję wyrzucanie go w górę ociosu. Miejsce w którym ma miejsce coś takiego nazywa się właśnie „pressure point”. Kreizel w Igls ma dwa takie punkty. Jeden na początku a drugi na końcu. Dobrze to widać na rysunku poniżej. Oczywiście jest on wykonany na podstawie Google Earth a nie rysynków projektowych toru ale myślę, że samą ideę i miejsca pressure pointów widać wystarczająco wyraźnie.
Gwoli ścisłości pressure point niekoniecznie musi być spowodowany wyłącznie zmniejszeniem promienia wiraża. Jest to również zależne od przekroju pionowego wiraża.

Analogicznie dla wirażu numer 9, chodź tutaj dla wyraźniejszego zobrazowania postanowiłem zilustrować to prostymi stycznymi do jego ociosu . Oczywiście jest to mocno uproszczony schemat i nie do końca dobrze widać w którym miejscu prosta styka się z torem ale sama idea powinna być zrozumiała nie gorzej niż uprzednio. Nachylenie stycznej 1 do stycznej 2 jest dużo mniejsze niż nachylenie 1 do 3 (jak również 2 do 3)

Ufff.. Przydługawy wstęp za nami do teraz do konkretów.
Przejeżdżanie wiraża na jedną czy dwie falę określa ile razy skeleton ma się wznosić jadąc po nim. Jazda na jedną falę na hipotetycznym wirażu X może wyglądać tak, że dajemy się wynieść w najwyższy punkt a następnie sterujemy do zjazdu w dół. Jazda na dwie fale może polegać na tym, że dajemy się wynieść wysoko, potem podtrzymujemy się na określonej wysokości (niekonieczne 'tej najwyższej’) a na samym końcu sterujemy w dół do zjazdu. To wszystko jest oczywiście zależne od geometrii wirażu, tego ile i gdzie znajdują się pressure points (bo one wyrzucają w górę) oraz naszej prędkości. Jest i ten sam wiraż można przejeżdżać na dwie falę jadąc z damy ale na jedną jadąc z topu.
No to zaś o wirażu 9
Wiraż ten powinno się przejeżdżać na jedną falę w następujący sposób (teoretycznie): Wjazd środkiem, lub środek prawa. Pod żadnym pozorem nie spóźniać wjazdu ( nie wjeżdżać od lewej)! Odczekać ok sekundę, potem trzymać skeleton lewym barkiem. Odliczać dwa, trzy i gdzieś w połowie słowa trzy zasterować do zjazdu prawym barkiem. Oczywiście to w moim przypadku, ponieważ przy normalnej prędkości przelotowej przejazd przez 9tke trwa dwie a nie trzy sekundy.
Zrobienie czegoś źle, nie przytrzymanie skeletonu wysoko na ociosie, zbyt wczesne zasterowanie do zjazdu (prawym barkiem) oznacza zbyt niski zjazd w połowie jego długości. Skutkuje to tym, że przy wyjściu z wiraża skeleton jest wyrzucany wysoko do góry, następnie kończy się lód a zawodnik wylatuje bokiem. Tak było w moim przypadku, w środkowej części wiraża byłem najczęściej tak nisko, że przestałem być widoczny w kadrze kamery, gdyż zasłaniała mnie lewa obudowa toru.
Przyszedł następny dzień i następny trening. Byłem na nim literalnie sam bez żadnych innych zawodników. Coraz bardziej umacniałem się w przekonaniu, że jazda bez trenera nie ma większego sensu. Miałem już jednak przegląd przez moje poprzednie cztery ślizgi i widziałem miej więcej jakie błędy popełniłem i wydawało mi się, że wiem co muszę zrobić. Postanowiłem jednak, że w przypadku gleby, bądź problemów z wirażem 9 nie robię drugiego ślizgu, tylko przeglądnę wieczorem materiał wideo. Skonsultuje się z trenerem i na następny dzień będę się starał wprowadzić poprawki.
Nie muszę chyba mówić, że zrobiłem jeden ślizg. Tzw. failure mode, był taki jak zawsze, czyli wyjście bokiem z wiraża nr 9. Do tego oczywiście były inne problemy, głównie silna tendencja do ześlizgu, która była jednym z dwóch powodów dla których nie byłem w stanie osiągnąć więcej niż żałośnie małe 90 kilometrów na godzinę. Wszystkie problemy, przez wszystkie dni treningowe konsultowałem na zmianę zarówno z trenerem Olkiem, co jednak było dość utrudnione przez jego ekstremalny brak czasu, jak również z Peterem Meyerem, którego dopytywałem o rzeczy zależne typowo od samego skeletonu. Peter co róż dawał mi różnego rodzaju porady. Jedna z nich poniżej
You have to learn to calm down. So that the sled doesn’t understand your every move as a steering. The sled only does what you tell it to do, say what you do on it.
Peter Meyer
Dla osoby niezorientowanej w skeletonie i przyglądającej się z boku może się wydawać wręcz surrealistycznie. Jak można wskoczyć na coś takiego jak skeleton, jechać na nim ponad 100km/h i się jeszcze w tym momencie głęboko zrelaksować. No cóż. Ja widać nie tylko można a nawet trzeba.
Poniżej jest film z wspomnianego przejazdu 10 listopada
A poniżej jego 'skeleanaliza’ przeprowadzona na miejscu akcji
Wieczorem 10 listopada zdzwoniłem się z kolegą z kadry Władem i przez prawie godzinę omawialiśmy moją jazdę i popełniane przy tym błędy. Oczywiście cały czas do poprawki była bardzo zła pozycja jazdy i trzymanie głowy zbyt wysoko. Wład podpowiedział mi aby zakleić dolną część szyby w kasku nieprzeźroczysta taśmą. Po co i co to ma dać? Oczywiście wymusza to trzymanie głowy nisko. Podnosząc głowę zaklejony od dołu pasek zaczyna zasłaniać widok do przodu. Chcąc sięc patrzeć w przód należy trzymać głowę jak najniżej. Im niżej tym lepszy widok, bo pasek jak najmniej zasłania widok.
Stawiłem się więc kolejnego dnia na sesję treningową. Wszystko przygotowane. Cała lista rzeczy do poprawki w głowie. Startuję trzymam głowę niziutko nad lodem, starając się nawet nie patrzyć gdzie jadę, tylko wyczuwać co i gdzie się dzieje.

The big mistake of an athlete is always to look for the problem in the sled and not in yourself. That is the first way to fail.
Peter Meyer
Jakie tego były efekty? Nie bez powodu wrzuciłem powyżej zdjęcie z najazdu na Kreizel. To był ostatni dany mi widok z perspektywy „płozy na dole”. Chodź w zasadzie to nawet do tego momentu nie dotarłem. W tym miejscu w którym zrobiono to zdjęcie jechałem już na boku a w zasadzie na dupie. Na płozach jechał mój skeleton….. Sam….. Cóż więcej rzec. Nie chcę mi się tutaj rozdrabniać jak wielką porażką dla mnie była ta sytuacja. Oddajmy głos moim własnym emocjom, gdy nagrywałem się trenerowi tuż po tym gdy ta sytuacja wystąpiła.
Czołem trenerze, Wład powiedział że jest tam trener zajęty, to się nagram.
Tak w skrócie, dosadnie powiem. To co się s******o dzisiaj to już przeszło moje ku**a najmniejsze… Ja nie wiem w ogóle jak to jest w ogóle fizycznie możliwe zrobić coś takiego. Wy*****em się na szóstce. Już pomijam to, że w widowiskowy sposób, bo oczywiście skeleton pojechał sobie dalej sam. Ja już nie wiem, nie rozumiem. Ja w ogóle nie wiem co się ku**a tutaj dzieje ze mną.
Sam Trener pamięta co było na EC w tamtym sezonie. Że to było źle, ale nie jeszcze dramatycznie źle. To było po prostu źle. To było powiedzmy typowo jak żółtodziób przyjechał na pierwsze zawody. Ale poza tą pierwszą glebą, powiedzmy że ja nie miałem jakichś tam problemów z dojeżdżaniem do mety. A tutaj, to co się działo w tym Igls to już przechodzi ku**a ludzkie pojęcie. To naprawdę, to już ludzkie pojęcie w ogóle…. Nie wiem. Ja w tym momencie to nie wiem co ja mam Trenerowi powiedzieć, bo nie wiem.
Jedyne co mogę powiedzieć, i to Wład tak trochę podpowiedział, że dzisiaj był bardzo wolny lód. Naprawdę bardzo wolny był tor, bo była Елена Никитина, był Александр Третьяков. Chodź szczerze powiedziawszy to Третьякова to ja z początku w ogóle nie poznałem, że to jest On. Natomiast Никитина miała 59 kropka cośtam czterdzieści cośtam. Третьяков miał 57 kropka cośtam. Może nie wiem. Może to przez to ale nie wiem.
Ja sobie specjalnie zrobiłem to, co mi poradził Wład – żeby sobie zakleić wizjer od dołu. Specjalnie się starałem trzymać mordę nisko nad lodem. Żeby nawet za dużo do przodu nie było widać, ale żeby balans był przestawiony na przód. I dalej poczułem, że ja np. na trzecim wirażu poszedłem trochę bokiem, bo poczułem ten ześlizg.
Ja już nie wiem. Ja już ku**a naprawdę Trenerze nie wiem. Mnie mówię mnie najbardziej zaskakuje jedno (już z tym skończę, bo muszę iść do sklepu a zaraz zamykają). Na EC ja byłem w stanie zrobić chociażby te 100km/h prędkości. Dało się. Jak się porównywałem z wynikami Włada, to Wład na pierwszym w życiu EC w Innsbrucku miał te 105, 107 czyli ja miałem niewiele mniej. Czyli to było typowe, ja nie miałem do siebie uwag.
A teraz przyjeżdżam po roku i ja nie wiem. To jest kombinacja kilku czynników, tylko nie wiem jakich. Nie wiem, że trenera tutaj nie ma? To jest jakiś tam jeden ten. Nie wiem, ze ja tą głowę dalej za wysoko trzymam? Czy nie wiem, może się zaraz okazać i to też jest pytanie, nie wiem, z tymi płozami. No bo Peter Meyer jak kupowałem od niego ten skeleton, to mówił, że on jest bardzo czuły na sterowanie. Może ja potrzebuje innych płóz z innym rowkiem.
Cóż powiedzieć. Moje ego.. Nie ego. Moje ambicję bardzo ucierpiały, bo jeżeli było by tak samo ch***o jak tamtym roku w Igls, no to dobra. Ja miałem wiadomo… Nikt by złego słowa nie powiedział a to jest po prostu dramat, tragedia. Robienie z siebie publicznie pośmiewiska, idioty i tyle.
No chodź Anglicy byli. No Anglicy, ten Marcus Wyatt, to są fajne synki. Zresztą mi pomógł kask znaleźć, to samo z siebie. To są porządni ludzie. Jak to w ogóle wyglądało. Zawodnicy przyjechali ku**a trenować do pucharu świata i ja ku**a po środku. To przecież tylko rozłożyć ręce i się rozpłakać.
Jak to w ogóle wyglądało. Zawodnicy przyjechali ku**a trenować do pucharu świata i ja ku**a po środku. To przecież tylko rozłożyć ręce i się rozpłakać.
Moje przemyślenia ostatniego wieczoru przed powrotem do kraju.
Po tej sytuacji zdecydowałem, że nie ma sensu dalej ciągnąć tej serii upokorzeń i porażek. Postanowiłem zakończyć to zgrupowanie i wracać do Polski. Odpowiedziałem sobie też przy okazji na jedno z pytań, na które ten trening miał dać odpowiedź. Czy da się samodzielnie trenować sporty ślizgowe, nie mając przy sobie trenera? ABSOLUTNIE NIE DA SIĘ, NA PEWNO NIE NA MOIM POZIOMIE UMIEJĘTNOŚCI. Czy uzyskanie jakiegokolwiek progresu i dobrego wyniku wymaga posiadania etatowego trenera? ZDECYDOWANIE TAK.

Czy był sens jechać do Innsbrucka? To skomplikowane. Wyrzucałem i w zasadzie do tej pory wyrzucam sobie, że nie ma mnie z resztą zespołu. Że nie ma mnie z bobsleistami i trenerem w Lillehammer. Że nie będę mógł pojechać na kolejne zgrupowanie do Siguldy końcem listopada. To wszystko jest tylko użalaniem się post-factum nad decyzjami podejmowanymi w ekstremalnych okolicznościach. Na tamten czas wydawało się, że jest to najlepsze co można zrobić. A, że po czasie okazało się, że decyzję były jednak nieroztropne, złe i wadliwe to już rzecz na którą nie ma się absolutnie żadnego wpływu.
Wydarzenia, które miały miejsce w listopadzie 2021 w Innsbrucku były dla mnie krępujące i de facto kompromitujące. Jak wspomniałem wcześniej aby nieco podciągnąć się na duchu na bierząco dyskutowałem na ten temat z Maxem, moim najwierniejszym kibicem. Oto jedna z jego opinii.
Aczkolwiek utwierdzam się tylko w przekonaniu, że ku**a. Już pomijam czy miał był na to kase, czy nie miał ale nie uprawiał bym tego sportu. Już nawet nie mówię, czy by mnie pociągał czy nie ale ja pi****e. Koszty są tak dupne przy tym, że masakra jakaś. Naprawdę by mi musiało zbywać dużo kasy, żeby mieć taką zachciankę. I tak sobie myślę, że… Już Ci to kiedyś mówiłem, że w mojej opinii to jest bezsensowny sport jak skoki narciarskie, gdzie robi się infrastrukturę tak napradę pod zawodników i amatorskie uprawianie tego sportu jest w tym przypadku niemożliwe. No bo nikt Cię nie wpuści na skocznie narciarską żebyś sobie skoczył, czy na tor żebyś zjechał na skeletonie. No i to, że to tyle kasy kosztuje.
Już Ci to kiedyś mówiłem, że w mojej opinii to jest bezsensowny sport jak skoki narciarskie, gdzie robi się infrastrukturę tak naprawdę pod zawodników i amatorskie uprawianie tego sportu jest w tym przypadku niemożliwe. No bo nikt Cię nie wpuści na skocznie narciarską żebyś sobie skoczył, czy na tor żebyś zjechał na skeletonie.
Można się z tą opinią zgadzać, można się nie zgadzać, można mieć własne argumenty. Trzeba jednak zrozumieć kontekst tegoż. Obydwoje jesteśmy paralotniarzami, obydwoje jesteśmy żeglarzami. Mieszkamy w Beskidach, w Bielsku – Białej. To co uwielbiamy robić mamy na miejscu. Gdy chcemy polatać, pożeglować, gdy chcemy po prostu pójść w góry, robimy to. Nie musimy nikogo o nic prosić a co ważne robimy to za własne, ciężko zarobione pieniądze. Można bulwersować się stwierdzeniem i 'robieniu infrastruktury’ ale jest w tym bardzo dużo prawdy. Ja tłumaczę to zawsze znanym mi zawodnikom opierając to o przykład z twardego, prawdziwego życia
My nie jesteśmy w żadnym razie profesjonalistami w literalnym tego słowa znaczeniu. Profesjonalistą jest ktoś, kto z danej dziedziny uczynił swoje główne źródło utrzymania i pozwala mu to się wyżywić. Możemy powiedzieć, że uprawiamy sport wyczynowo ale na pewno nie to, że na tym zarabiamy. Powiedzmy sobie prawdę w oczy. Poza garstką skoczków narciarskich nikt w Polsce nie dorobił się na sportach zimowych. Powszechnym problemem w sporcie kwalifikowanym i w tych wszystkich klubach i związkach jest to, że tak naprawdę nikt albo mało kto przejmuje się co te dzieciaki mają robić po zakończeniu kariery. Ma być zrobiony wynik i tyle. Nie jest nawet ważne kto ten wynik zrobi, byle by on był. Potem kończy się to tak, że dziecko poświęciło edukację na treningi, nie osiągnęło niczego i kończy karierę. Wtedy zdaję sobie sprawę, że nie ma żadnego zawodu, nie ma żadnego specjalistycznego wykształcenia a trzeba się z czegoś utrzymywać. I to jest dramat. Życie to nie jest zabawa. W prawdziwym życiu nikt Ci nie da drugiej szansy. Jeżeli zmarnujesz tą pierwszą, to będziesz gorzko za to pokutować, być może do końca życia. Zresztą wystarczy popatrzeć na Maćka Kurowskiego. Pamiętam taki wywiad z nim, w momencie gdy kończył karierę zawodniczą. Powiedział wprost, że jest połowa roku a on ma prawie puste konto, musi chwytać się jakichkolwiek prac i pracować jako monter dźwigów, żeby utrzymać siebie i swoją narzeczoną. Naprawdę bardzo przykro mi się zrobiło gdy tego słuchałem. Człowiek, który osiągnął bardzo dużo w swojej dziedzinie a na koniec został na lodzie, z niczym. Ja kupiłem cały sprzęt za swoje i za swoje jeżdżę. Jestem inżynierem programistą i poświęciłem lata ciężkiej pracy aby dojść do momentu w którym stać mnie na skeleton. Robię to, bo ten sport bardzo mi się podoba - jest niesamowity. Chcę coś sobie tym udowodnić i mam trochę ambicji, że kiedyś może uda mi się ugrać coś więcej niż ostatnie miejsce na EC. Robię to jednak za pieniądze które mi zbywają i zrobienie nawet tego co robię wymaga ode mnie ogromnego zaangażowania. Gdyby mi nie zależało, to bym już dawno sobie z tym dał spokój.
