Twój najgorszy koszmar, to moje najlepsze wakacje

Share

Osoby pragnące poznać źródłosłów tego przewrotnego tytułu, oraz dowiedzieć się czym jest Jaskinia Wpierdolu i co psychika grotołaza ma wspólnego ze sportami ślizgowymi (raczej nie dużo ma ale kilka rzeczy jednak), zapraszam na sam koniec tego wpisu. Tam to będzie nieco objaśnione 😉

Felieton ten dedykuję trenerowi Rafałowi Grefowi. Mam nadzieję, że pomimo przytłoczenia go rozmiarami moich publikacji znajdzie czas (bo ochotę mam nadzieję, że ma xD ) na przeczytanie i tego.

Małe wyjaśnienie tytułem przedmowy

Opisane tutaj sytuację przedstawiam w taki sam sposób, w jaki traktowałem je w momencie, w którym się zdarzyły. Oczywiście na dzień pisania tego tekstu nabrałem dystansu do pewnych rzeczy i mam już o nich zdecydowanie odmienne zdanie. Luge.pl ma jednak prezentować sporty ślizgowe (tu skeleton) na gorąco, ma opisywać emocję z nimi związane w momencie, w którym się dzieją. Tu i teraz. Jeżeli ktoś uważa, ze przesadzam albo czuje się jakoś dotknięty, to cóż. Takie jest życie a w zasadzie psychologia sportów ekstremalnych, za resztę na zapas przepraszam.
Cały felieton można by podzielić na dwie części. Traumatyczną tragedię przygotowań do samego sezonu, która potem zamienia się w lekką powieść przygodowo – awanturniczą po przyjeździe do Siguldy.
To właśnie ten koszmar i wakacje ;) 

Minęły już dwa lata od mojego ostatniego treningu na Łotewskim torze w Siguldzie, prawie trzy od ukończenia szkółki skeletonowej oraz rok od dramatycznych wydarzeń w Igls i w drodze tamże. Rozpoczęcie sezonu ślizgowego 2022/23 zbliżało się milowymi krokami. Im bliżej było do października, kiedy do większość torów przygotowuje lód i otwiera się na zawodników, tym większy mętlik kotłował się w mojej głowie.

Nie da się ukryć i nawet nie będę się wypierał tego, że to nieszczęsne Igls odcisnęło trwały ślad na mojej psychice. Zresztą >>to<< Igls, nie było tylko jednostkowym incydentem. Cały okres od stłuczki w Szczecinie, 6 września 2021 aż do podpisania nowego kontraktu zawodowego w grudniu 2021 był najstraszniejszym okresem w moim życiu. 3 miesiące ciągłego i bardzo intensywnego stresu, mającego głównie podłoże finansowe. W pewnym momencie nie było w ogóle jasne, czy po ostatecznym >>doj****u<< przedsiębiorcom przez katolicko – socjalistyczny rząd PiS będzie mnie jeszcze w ogóle stać na Skeleton .

2022 zaczął się jednak układać. Wskoczyły względnie duże pieniądze a sytuacja w PZBiS zaczęła się stabilizować. Oczywiście w tzw. >>międzyczasie<< koledzy tow. Trietriakowa postanowili, że zajebistym pomysłem będzie najechanie niczego winnej Ukrainy i zrobienie tam tzw. >>powtórki z rozrywki<<. Dokładnie tych samych zbrodni, których dopuszczała się Krasnaja Armja >>wyzwalając<< chociażby tereny Górnego Śląska w 1944/1945. Nie wiem od czego oni wtedy wyzwalali. Z pewnością od posiadania czegokolwiek, wliczając w to swoje życie. No ale dla nich w dalszym ciągu II Wojna Światowa to Wielka Wojna Ojczyźniana, tak samo jak Inwazja na Ukrainę to >>tylko<< Specjalna Operacja Wojskowa.

Powracając jednak do spraw wyłącznie sportowych

Im bliżej do sezonu, tym bardziej przebłyski z Igls wracały mi przed oczy. Cały czas miałem wrażenie, że coś jest nie tak i że zaraz coś się stanie. To nawet nie tak, że bałem się samej jazdy i prędkości. Po prostu, w tamtym roku wszystko posypało się jak domek z kart dosłownie na dwa tygodnie przed. Ja czułem, że coś jest nie tak i że to zaraz wszystko pier***nie.

Nie obyło się zresztą bez problemów. Tym razem, na moje szczęście niezależnych od PZBiS, czy Trenera. Zagrały pewne nacjonalizmy zza Odry i inne czynniki niezależne.

Pierwszy obóz treningowy miał mieć miejsce w terminie 15 do 30 października w Winterbergu, w Niemczech. Byłem z jednej strony ostrożny ale z drugiej bardzo zadowolony. To dla mnie nowy tor, dojazd do Winterbergu jest gro lepszy niż do Siguldy. No i w końcu będzie w stanie pojeździć z >>naszym człowiekiem z Winterbergu<< czyli Kubą Fiałkiem. Niestety wszystko co dobre, szybko się sypie. Gdzieś końcem sierpnia / początkiem września dostaliśmy informację, że Winterberg jest >>Nur fur Deutsche<< . Nasza rezerwacja została cofnięta z informacja, że ten obiekt jest obecnie przeznaczony dla treningu wyłącznie dla Niemców.

Powiedzieć, że się zirytowałem, to nie powiedzieć nic.

Koszmary ubiegłego roku powróciły i już zacząłem tracić nadzieję na cokolwiek.

Szczerze obiecałem sobie, że nie będę się już tak bardzo napinać. Oczywiście w praktyce to >>Nur fur Deutsche<< wyglądało też nieco inaczej. Intensywne techniki śledcze (m.in. waterboarding i bicie gumową pałką) pozwoliły ujawnić, że twierdzenia dyrekcji toru nieco rozmijają się z prawdą. Do treningu w Winterbergu są upoważnieni np. Anglicy oraz Belgowie.

Oczywiście nie mam nic ani do Belgów, ani do Niemców. W zasadzie nie mam też nic do pojedynczych Niemców (pojedynczych osób a nie całego narodu). Tym nie mniej jednak

Cała ta sytuacja nie ma nic wspólnego z jakimkolwiek sportem, czy zasadami fair play. W zasadzie dużo nie brakuję, żeby nazwać to „Skurwysyństwem roku”

Ciąg dalszy przygotowań do sezonu nie był wiele lepszy. W pewnym momencie zaczął się okres, w którym byłem naprawdę bardzo blisko żeby to wszystko rzucić. Okres ten zaczął się od Pragi, dokładnie od treningu w Centrum Sportu Tamtejszego MSW. Całą akcja miała miejsce na trenażerze widocznym na zdjęciu poniżej.

Starty skeletonowe nigdy nie były moją mocną stronę, o ile można powiedzieć, że w ogóle mam jakieś mocne strony w tym sporcie.

Ogólnie, przy starcie skeletonem wygodniej mi posługiwać się lewą ręką, czyli rozpychać na lewą rękę. Jeżeli przyjrzeć się bacznie na zdjęcie powyżej można zauważyć, że trenażer jest przystosowany raczej dla praworęcznych. Nie da się go w praktyce używać z drugiej strony.

Ja oczywiście nie omieszkałem spróbować. No cóż. Powiedzmy, że nie wyszło. Chyba potknąłem się o konstrukcję tego wózka i niezbyt zwinnie przewróciłem się do przodu. Leżałem tak sobie i słyszałem za plecami głośne, dziewczęce śmiechy.

Teraz to już nie tylko powróciły koszmary z ubiegłego roku. Powróciły koszmary z gimnazjum, a w szczególności liceum, gdy >>Pan od WF<< używał mnie w charakterze publicznego pośmiewiska. Oczywiście spektakle mojego upokorzenia odbywały się ku zadowoleniu reszty klasy i innych obecnych przy tym żenującym widowisku.

Wstałem, ogarnąłem się i wyszedłem z rejonu trenażera. Miałem serdecznie wszystkiego dość. Widziałem, że nie pasuję do reszty grupy pod wieloma względami. Czułem się źle (psychicznie, bo fizycznie nic mi się oczywiście nie stało) i jak najszybciej zapragnąłem być w domu, w Beskidach. Następnego dnia, ledwo półtora dnia po przyjeździe zapakowałem się do samochodu, krótko pożegnałem się z trenerem i wróciłem do siebie.

Trener chyba przeczuwał co się stało. Jeszcze wcześniej zachęcał mnie do tego, żeby może przyjść na trening popołudniu. Trenażer będzie wolny, będę mógł jeszcze indywidualnie poćwiczyć. Ja czułem się z tym głupio, w zasadzie czułem się czegoś winny. Widziałem jak trenerowi zajebiście na mnie zależy. Z jednej strony było mi naprawdę nieswojo mu odmawiać, bo uważałem, że było by to trochę niegrzeczne z mojej strony. Wyszło by, że lekceważę sobie sport i jego osobę. Z drugiej strony po byciu publicznie obśmianym jakoś nie miałem siły. Pozwolę sobie tutaj zacytować pewien Rosyjski film, który kiedyś już przytaczałem na FB:

Профессор: И вы все время об этом думаете?

Писатель: Боже сохрани! Я вообще
редко думаю. Мне это вредно…

Pojawił się też u mnie kolejny problem. Ten sam, z którym zmagam się w przypadku paralotniarstwa. Problem z tych, który niektórych trawi tak bardzo, że doprowadza do zakończenia kariery. O co mi chodzi?

O porównywanie się do innych.

Jak już niektórzy wiedzą, w naszym dzielnym zespole mamy nowego skeletonistę 🙂

Dzięki Rafałowi właśnie liczebność, polskich, aktywnych skeletonistów utrzymuje się na stabilnym poziomie: trzy sztuki. W zasadzie, to ta skromna ilość jest nawet trochę zabawna, jak by o tym szerzej pomyśleć. Przechodząc jednak do rzeczy. W Pradze miałem okazję porównać się bezpośrednio do Rafała. Jak pokazało >>spróbowanie się<< na dystansie ok 50 metrów, w zasadzie nie mam z nim szans. Na te 50 metrów był szybszy o na oko sekundę ode mnie. W zawodach w rozpychaniu, które zaczęły się dzień po moim powrocie zająć miejsce gdzieś w połowie stawki! I nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie to, że w tamtym momencie nie widział jeszcze toru na oczy.

Oczywiście mogła tu też zawinić moja kiepska dyspozycja psychiczna, dyspozycja dnia. W odróżnieniu ode mnie Rafał był jednak od zawsze związany ze sportem. Może nie jakoś wysoko wyczynowo ale jednak.

Jako mieszkaniec Pucka, czyli miejscowości nad hm…. tu ciężko zgadnąć: Zatoką Pucką od dziecka był związany z żeglarstwem. Zaczynał jak to zwykle, czyli na Optymistach. Po latach żeglarstwa, kiedy rozwój sportowy w klubie dotarł do ślepego zaułka Rafał zainteresował się już czymś bardziej zbliżonym do Skeletonu. Longboardem

(…)

Rafał ma bowiem jeszcze coś trzeciego. Siłę i szybkość. Nigdy nie zrobił jakiejś szerszej kariery w lekkiej atletyce, ale jak sam przyznał mi w rozmowie w czasach szkolnych był często wysyłany na mniejsze, bądź większe zawody międzyszkolne.

Mój wpis o Rafale

Zdałem sobie sprawę, że jestem na z góry przegranej pozycji. Lata zaniedbań, raczej niezależnych ode mnie ale jednak, spowodowały, że moje ciało rozwinęło się tak czy inaczej. Plus do tego po prostu Rafał jest ode mnie 20cm niższy i być może po prostu jest szybszy, bo taki się urodził i tyle, koniec kropka.

Koszmar zbliżał się do swojego apogeum.

W pewnym momencie zaczynałem dochodzić do wniosku, że skoro Rafał jest ode mnie dużo lepszy i trener widzi w nim potencjał (o czym zresztą mówił), to może lepiej dać sobie spokój i nie zabierać czasu. My nie mamy kadry trenerskiej jak w Wielkiej Brytanii czy Niemczech a ja jestem jak zwykle tylko balastem.

Jak skomentować tą sytuację muzycznie? PE w Igls w 2020 roku to pełen energii wrzask Tomasza Budzyńskiego, litera Siekiery w jej punkowym okresie. Słowa wykrzyczane czy to w klubie muzycznym >>Remont<<, czy na scenie w Jarocinie w 1984 roku.

Było tylko czterech nas
cztery skóry, wolny czas
między nami dobrze jest.
Między nami dobrze jest

To samo Igls, niespełna pół roku później. Czy jest coś bardziej krakowskiego od wokalu Kory Jackowskiej w wykonaniu koncertowym?

Falowanie i spadanie

Falowanie i Spadanie

Ruch, magnetyczny ruch, ściana przy ścianie.

No i teraz ten dzień, w którym miałem jechać do Siguldy. Ten moment, w którym miałem okazję bezpośrednio porównać się do Rafała w jeździe na lodzie. K****a a miałem już bez takich głupkowatych porównań.

I got it bad

You don’t know how bad I got it

You got it easy

You don’t know when you’ve got it good

It’s getting harder

Just keeping life and soul together

I’m sick of fighting

Even though I know I should

Jakie to w tym kontekście jest k***a prawdziwe

Nadszedł jednak ten dzień. 22 październik 2022, kiedy trzeba było zapakować samochodów wszystkimi gratami, by następnego dnia bardzo wcześnie rano wyruszyć w trwającą bez mała 13 godzin podróż na Łotwę, do znanej wszystkim Siguldy. Do ostatniego dnia walczyłem z samym sobą. Jeszcze dzień wcześniej dwukrotnie miałem przebłyski aby dać sobie spokój. Po prostu nie pojechać, zapaść się pod ziemię, zerwać kontakt i w ogóle.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Doszedłem jednak do wniosku, że:

  • Zachował bym się jak zwykły kutas wobec trenera, który poświęcił mi tyle czasu (choć nie musiał tego robić).
  • Zachował bym się jak dziecko z gimnazjum i pokazał tylko, że jestem niesolidny, rozchwiany emocjonalnie i nie można na mnie polegać.
  • Przede wszystkim, pomimo wszystkich silnych emocji, stresu itp. bardzo ale to zajebiście bardzo bym żałował, że mnie tam nie ma. Ten sport to przygoda życia, która jednak zmienia.

Ruszyłem więc przed siebie. To tutaj zaczyna się drugi Akt tej całej historii.

Sigulda przywitała mnie, jak to zwykle Sigulda pogodą jak na zdjęciu powyżej. Jeszcze dwa, tydzień wcześniej mieliśmy tam piękną, złotą jesień. Patrząc na zdjęcia, które FIL wrzucał na swojego Facebooka, na okoliczności International Training Week (a w zasadzie bardziej Development Program) można by ulegnąć złudzeniu, że w końcu zobaczę jak wygląda „Złota Łotewska Jesień”. No to wygląda tak jak widać. Gdzieś słyszałem, że ponoć w lecie zdarzają się dłuższe okresy, gdy nie leje deszcz.

Pierwszy trening torowy odbył się popołudniem, w poniedziałek, 24 października. Miałem szczęście, że było to popołudniu, bo miałem szansę odespać solidnie podróż z Polski. Razem z Rafałem mieliśmy jeździć ze startu Juniorskiego.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Wcześniej mieliśmy oczywiście Track Walk, gdyż jak to zwykle bywa przy silnym stresie nie do końca pamiętałem jak się tutaj w ogóle jeździ 🙂 No właśnie stres 🙂 Pierwszego dnia, przypomniałem sobie jak to było dwa lata temu w tym samym miejscu. Pomimo długiej podróży nie miałem problemu z obudzeniem się bez pomocy budzika. Od rana byłem stałym gościem w ubikacji. Nie musiałem też pilnować się co jem i w jakiej ilości 🙂 . W zasadzie w ogóle nie byłem głodny i dopiero wieczorem przed treningiem cokolwiek zjadłem, żeby nie było że na tor idę w ścisłym poście.

Można powiedzieć, po ch***j ja się tym zajmuje, skoro jest to aż tak stresujące. No cóż odsyłam to tytułu 🙂

Tymczasem track walk. Poniżej wrzucam moją krótką notatkę opisującą jazdę w Siguldzie z wysokości od startu juniorskiego, aż do wiraża 6 – 7. Tu ważne jest to, że sposób przejeżdżania poszczególnych wiraży zależy od tego skąd się startuje i jak szybko się jedzie. Skeleton musi jechać z jakąś minimalną prędkością, żeby w ogóle być sterownym i wjeżdżać na ocios wiraża anie tylko się od niego odbijać.

Startując z Juniora, czy nieco wyżej niż Junior najtrudniejszy jest wiraż nr 15. Jadąc jednak z damy i mając już te nieco ponad 100km/h trudna zaczyna się robić 13tka.

Przechodząc jednak do meritum. Powyżej dla wygody wrzuciłem plan toru, poniżej jest ta instrukcja. Oczywiście proszę to traktować wyłącznie poglądowo!!! Jeżeli kiedyś trafi tutaj jakiś inny skeletonista, to niech to wcześniej skonsultuje ze swoim trenerem!!

O ile nie jest to inaczej napisane, to we wszystkie wiraże trzeba wjeżdżać wcześnie ale nie bardzo wcześnie.

  • Wiraż 10: Jadąc z Juniora i 7/8 prędkość jest za mała na jakiekolwiek sterowanie. Jadąc z 6/7 można delikatnie zasterować lewym barkiem .
  • Wiraż 11: Jadąc z Juniora i 7/8: na środku wirażu zasterować delikatnie prawym barkiem. Jadąc z 6/7: Na zajeździe zasterować prawym parkiem, potem trzymać lewym barkiem. Po zobaczeniu wyjazdu z wiraża zasteroać prawym do zjazdu.
  • Wiraż 12: Ważne jest żeby zajechać na niego wcześnie (od prawej strony) i być na nim wysoko. Na wejściu nie sterować w ogóle. Potem podtrzymać skeleton lewym bakiem (gdzieś do połowy) i na wyjeździe zjechać prawym barkiem.
  • Wiraż 13: Ważne jest żeby zajechać na niego wcześnie (od lewej strony). Nie dać się wyrzucić za wysoko. Na najeździe zasterować lewym barkiem i postawić na chwilę prawego buta na lód. Potem podtrzymać prawym barkiem i po zobaczeniu wyjazdu zjechać sterując lewym bakiem.
  • Wiraż 14: Krótko zasterować na środki wirażu prawym barkiem.
  • Długa prosta: Jeżeli wszytko do tej pory poszło OK, to w z 14 powinniśmy wyjechać środkiem. Bardzo ważne jest to, żeby utrzymać skeleton jadący prosto, nie jechać bokiem i nie robić ping ponga. Głowa nisko nad lodem i nie napinać się zbytnio. W momencie dojazdu do wirażu 15 trzeba podjechać w lewą stronę, ok 10 centymetrów od lewej bandy. Tylko spokojnie! Zbyt gwałtowny manewr może się skończyć odbiciem się od obudowy toru i wrzuceniem na prawo a to już będzie duży problem!!!!!
  • Wiraż 15: Wjechać maksymalnie wcześnie, maksymalnie od lewej strony. Lekko zasterować lewym barkiem a potem prawie cały wiraż trzymać prawym barkiem! Trzymać do momentu zobaczenia prostej

Poniżej wiraż 15 nocą.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

W końcu zaczęła się sesja treningowa. Podobnież jak było w przypadku Igls, tak tutaj w końcu mój stres zmienił się bardziej w stronę stresu kreatywnego. Obawiałem się jednak jednej rzeczy, czegoś co zdarzyło się w tym miejscu już raz.

Bo o ile połamane gnaty się pozrastają, tak już głową jest problem. Nawet w moim przypadku, gdy znajdują się w niej…. hm….. Dziwne rzeczy 🙂

Udało się jednak zrobić dwa fajne ślizgi. Oczywiście byłem z 4 sekundy wolniejszy niż Rafał ale byłem całkiem zadowolony: nie wywaliłem się i głowa cała 🙂 Prędkość, którą osiągnąłem na speed trap to około 75km/h. Warto tutaj też wskazać jedną rzecz. Prosta za wirażem nr 15 a kreizlem (numer 16) biegnie większą część pod górę. Zły przejazd rzez wiraż 15, a w tym kontekście złe zejście z nr 15 powoduje opłakane skutki. Przytarcie o obudowę toru oczywiście zwalnia a sekcja „uphill” tylko to pogarsza.

Wieczorem, wraz z kadrą bobsleistów oraz Rafałem relaksowaliśmy się w apartamentach Prieka Prietura oglądając radosną twórczość Bartosza Walaszka 🙂

W kolejnym dniu treningi były zaplanowane na rano, około godziny 9. Ja w dalszym ciągu jeżdżę z Juniora. Rafał, po swoich bardzo dobrych ślizgach dzień wcześniej dostaje dyspozycję wyjścia dwa wiraże wyżej. Rafałowi nie udaje się dojechać do mety, ja dojeżdżam dwa razy. Ślizgi są w mojej i trenera opinii nieco lepsze ale prędkość nie za specjalna. W zasadzie podobna jak dzień wcześniej.

I tu przechodzimy do kolejnej ważnej rzeczy. Warunki pogodowe, w szczególności temperatura i wilgotność a „jakość lodu” i możliwość mrożenia.

Podczas całego naszego pobytu temperatura utrzymywała się mocno na plusie, w okolicach 10 stopni. Można by powiedzieć, że przecież tor ma instalacje zamrażającą i to nie powinien być problem. Otóż nie do końca. Pomijam nawet koszta energii elektrycznej, które w tym roku wyraźnie dały się we znaki i to było widać po parametrach lodu. Tym nie mniej nie można ot tak, włączyć sprężarkownie na cały regulator prądu i tak zostawić licząc na to, że wyjdzie z tego rekordowy lód. Gdyby powietrze było suche, może i coś takiego by się udało. W warunkach takich, jak na zdjęciu powyżej nie jest to możliwe. Przy bardzo dużej, sięgającej 100% wilgotności intensywne używanie mrożenia skończyło by się osadzaniem niesamowitej ilości szronu, w bardzo krótkim czasie. Efekt były odwrotny od zakładanego. Tor zrobił by się jeszcze bardziej wolniejszy, bo płozy grzęzły by w grubej warstwie małych kryształków lodu, której ekipa techniczna nie nadążała by usuwać.

Tor z każdym dniem robił się coraz to bardziej wolny. Ostatniego dnia mojego treningu, czyli w Piątek prędkość 80km/h była osiągana nie z Juniora a dwa wiraże wyżej. W niedzielę trening został w ogóle przerwany, bo skeleton jadący z topu miał podajże tylko 90km/h

Zacytuję tu pewną złotą myśl, pewnego bobsleisty. Chodź przy tych warunkach to jakby tu nie pasowała 😉

„””Księga ulicy mówi jasno: Kto z topu zjechal, ten się nie zjebał.”””

Tego samego dnia popołudniu mieliśmy zaplanowane to:

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Tak, trening na ścieżce startowej. Nie będę tutaj nawet kłamał. Bałem się tego najbardziej ze wszystkiego. Powróciła trauma z Pragi. Wiedziałem, że znowu będą tutaj wszyscy, którzy będą się na mnie patrzyli. Nie chciałem nawet myśleć co się stanie, gdy znowu się wywalę.

Z drugiej jednak strony wiem, że start na skeletonie jest najważniejszym elementem ślizgu i muszę to ćwiczyć. Nawet wbrew swoim traumom i obawom.

Jaki rezultat? Pozostańmy na tym, że dramatu nie było. Nie wyszedłem też przed zakończeniem treningu, co również można uznać za sukces.

Wieczorem, wraz z Bobsleistami (chodź nie jestem pewien czy to hasło padło akurat tego dnia) dyskutowaliśmy nad typowym profilem psychologicznym, typowego skeletonisty albo bobsleisty. Konkluzja jeżeli chodzi o dewiację w kodzie genetycznym znajduje się poniżej.

Połowa dodatkowego chromosomu popierdolenia

Tymczasem kolejne dni, kolejne ślizgi. Skupmy się na czwartku, bo wtedy zdarzyło się coś, co myślałem, że się nigdy nie stanie.

Bobsleiści jak zwykle mieli swój trening w osobnych godzinach. Robi się tak zawsze, tj. zawsze oddziela się treningi bobslejowe od wszystkich pozostałych. Kadra skeletonu była nieco przetrzepiona. Rafałowi wprawdzie w końcu udało się dojechać do mety z 6-go wirażu ale jego ręka dopominała się przerwy. Wład załapał jakąś infekcję i leżał z gorączką w łóżku. Zostałem sam.

Tak dokładnie. Coś, co jeszcze rok temu było nie do pomyślenia. Ja, zawodnik o umówmy się marnych rezultatach miał do dyspozycji trzech trenerów. Sam na sesji treningowej!

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Zarząd PZBiS widocznie wziął sobie moje uwagi, które wygłosiłem na walnym wyborczym 🙂 Mówiąc jednak poważnie nie przyszło by mi głowy, że po tym co się działo rok temu i to jak to wyglądało w 2020 roku dojdziemy do etapu, w którym będziemy (jako zawodnicy) do dyspozycji taką kadrę trenerską. Dokładnie identyczną, jaką mieli Anglicy w grudniu 2020 roku, kiedy po raz pierwszy byłem ze Skeletonem na Siguldzie. Wow.

Jeszcze większe zadowolenie i jednocześnie spokój pojawiło się, gdy w pewnym momencie trener Oleg stwierdził, że w zasadzie on zostanie w apartamencie i nie pojedzie na trening na halę. Bo i po co, skoro z zawodnikami jest już dwóch trenerów. On na trzeciego nie jest potrzebny, a przy okazji odpocznie.

Wtedy zrozumiałem, że bardzo dobrze zrobiłem, że przyjechałem i w końcu jesteśmy na prostej. Wieczór tego dnia również upłynął pod znakiem Blok Ekipy. Tym razem wspominaliśmy też opowieść o radzieckich (w sensie rosyjskich, ale to w końcu tylko nazwa) bobsleistach, którzy pewnego długiego wieczoru na zgrupowaniu w Siguldzie, będąc po spożyciu dużej ilości mocnego alkoholu, powzięli pomysł aby przewieźć swoimi bobami dziewczęta przygodnie poznane w Kaciu Maja. Oczywiście cały proceder odbywał się nieco przed północą, gdy tor był już dawno zamknięty. I tak. Pojechali, w całkowitej ciemności i nawet dojechali do mety. Z jakim efektem? No cóż. Na miejscu rychło zjawiła się tutejsza policja a dzielna załoga za jazdę bobslejem w stanie upojenia alkoholowego dostała zakaz na dwa lata.

Następny, ostatni dzień zgrupowania. Piątek, 28 października. Jak do tej pory jeździłem wyłącznie z Juniora a Rafał jeździł dwa wiraże wyżej. No kurde korci mnie. W końcu Junior nie daje prędkości w trybie >>full competition<< a na zawodach jeździ się przecież z topu. Akurat Sigulda jest miejscem w którym nie muszę i nie chcę jeździć z Topu, jako miejsca, które mnie szczerze przeraża. No ale z damy to by w końcu kiedyś wypadało pojechać.

Nie byłem jednak pewien, czy jestem już gotowy. Niby nawet sobie radzę. Jako nawet mam tu na myśli, że na 8 ślizgów jedynie jeden zakończył się wywrotką. Mimo tego, moja linia z wiraża 15 nie jest idealna. Nie jestem wewnętrznie pewien. Przed treningiem rozmawiam na ten temat z trenerem Olegiem. Krakowskim targiem ustaliliśmy, że pierwszy ślizg wykonam jeden wiraż wyżej a potem się zobaczy. Na zdjęciu poniżej jest to miejsce powyżej wiraża widocznego w tle — pierwszego za pomarańczowym telefonem.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

No i cóż. Jechało to się nawet fajnie. Zadowolony nawet byłem 🙂 Oczywiście, jak to zwykle bywa nic nie trwa wiecznie i w końcu przyszła pora na wiraż numer 15. Hm.. Muszę przyznać, że bliski kontakt mostka albo innej części szkieletu z trzymadłem skeletonu nie jest zbyt przyjemny. No to by było na ślizg numer jeden tego dnia. Wyjechałem na drugi ślizg, dosłownie kilkanaście sekund przed moją kolejką. Nie było dużo czasu na dyskusję. Rafał Gref mówi, że mam iść jeszcze jeden wiraż, tam gdzie startuje Rafał i, że taka jest decyzja Olega.

Rafał jest dość wesołym człowiekiem i zdarza mu się żartować z różnych rzeczy 🙂 Oczywiście patrząc na jego wyraz twarzy odparłem, że przecież nie dojechałem do mety i żeby sobie jaj nie robić. Naturalnie aby wzmocnić powagę mojej wypowiedzi dodałem сука блять tu i ówdzie nie wierząc, jak trener może mnie wysyłać wiraż wyżej skoro nie ogarnąłem tutaj.

Przy pomocy UKFki nawiązaliśmy łączność z trenerem, abym osobiście usłyszał, że faktycznie decyzja trenera jest taka a nie inna. Czasu nie było dużo. Decyzja faktycznie była taka. Niby dwa lata wcześniej obiecywałem sobie, że w skeletonie nie będę powielał pewnych błędów i ślepo zaufam trenerowi. Jednak aby nie było, ze rzucam się na głęboką wodę, to powtórnie krakowskim targiem wystartowałem ze środka wiraża numer 7 a nie z przerwy pomiędzy 6 a 7.

No i cóż znowu nie dojechałem 🙂 Ale w moim odczuciu na prawdę niewiele mi brakło 🙂

I w taki sposób minął ostatni dzień zgrupowania w Siguldzie. Wieczorem miała jeszcze miejsce odprawa z trenerem Olegiem, podczas której podsumowaliśmy treningi, porozmawialiśmy o planach na ten sezon i tym podobne.

Wieczorem znowu wjechała blok ekipa 🙂 Akurat ten odcinek zapuściliśmy chyba wcześniej niż w piątek albo to ja już nie pamiętam. Dobrze jednak współgra z robieniem na strzała prawie 1100km po Bałtycko – Mazurskich szosach jednego dnia. No właśnie, bo o moim Doblo tu jeszcze nie było. No cóż. Dojechało i wróciło. Można by powiedzieć, że to w zasadzie tyle, gdy nie to ile wydałem pieniędzy na różnego rodzaju remonty i naprawy od początku roku (nie, nie miałem żadnej stłuczki). No ale cóż. Chcesz mieć samochód, to masz wydatki.

Czułem się zajebiście. Byłem bardzo zadowolony, że przyjechałem i cieszyłem się, że jednak się ogarnąłem i nie zrobiłem żadnego, bardzo ale to bardzo dużego głupstwa dzień przed wyjazdem na Łotwę. Widziałem też nadzieję na to, że w końcu jest względnie normalnie, w końcu nie muszę się zastanawiać co będzie jutro i mogę zaplanować coś w dłuższej perspektywie czasu. Jeżeli miałbym to skomentować muzycznie, to przytoczyłbym tutaj tekst utowru >>Małe Szczęścia<< Roberta Jansona, raczej znanego z bycia producentem i autorem tekstów niż wykonawcą własnej twórczości.

Gdzieś w każdym z nas
Jest dziecka ślad
Małe szczęścia
I ich smak
Póki śmiech tłumi łzy
Cieszą nas zwykle dni
Warto żyć, warto śnić, warto być

Dużo potrenowałem, dużo się nauczyłem i spędziłem czas z zajebistymi ludźmi.

Widać było, że pracujemy i żyjemy ze sobą faktycznie jako jeden zespół. To jest to coś, czego nie ma chociażby w paralotniarstwie. Latanie jest sportem mocno indywidualnym a profil psychologiczny typowego paralotniarza kręci się raczej gdzieś w okolicach (niestety) egoizmu. Tutaj, pomimo incydentu z Pragi widać, że wszyscy ze sobą współgrają i patrzą w jedną stronę.

Reszta zespołu zostawała jeszcze dwa dni w Siguldzie (jak się okazało nie mieli potem nawet jednego treningu ze względu na przygotowanie toru), a potem przenosiła się do Lillehammer. Naprawdę bardzo, bardzo żałowałem, że nie jestem w stanie zostać z nimi i pojechać do Lille. Niestety miałem w kolejce bardzo dużo pracy do wykonania. Nie tyle stricte programistycznej, bo to robiłem oczywiście cały czas będąc w Siguldzie. Nie zabiorę jednak ze sobą całego warsztatu elektronicznego a stacja pogodowa sama sie nie zainstaluje w docelowej lokalizacji. No i jeszcze jedno. 30 października jest przecież zaplanowane wyjście do Jaskini w Trzech Kopcach 😉 😉 No więc, skoro my tu o jaskiniach 😀

Teraz wyjaśnienie skąd w ogóle ten tytuł, bo oczywiście to nie ja wymyśliłem ten tekst. Jego autorem jest jegomość: https://wspinanie.pl/2018/02/jim-bird-bridwell-1944-2018/ Jim Bridwell, chodź nie trafiłem na tą sentencję bezpośrednio. Skracając maksymalnie całą historię, to od września 2022 mam nową zajawkę. Penetrację, ciasnych, ciemnych i wilgotnych dziurek 😉 W sensie jaskiń oczywiście 🙂 No i jak to zwykle w takich przypadkach bardzo szybko przegląda się YT w poszukiwaniu materiałów na ten temat, w tym przypadku nowych miejsc do zobaczenia. No i bardzo szybko trafiłem na kanał Piotra Kawiaka ps. „Jones”. Urodzonego w Zielonej Górze, mieszkającego na co dzień w Berlinie speleologa i przewodnika, który swoją działalność uskutecznia również w Beskidach i na Jurze Krakowsko – Częstochowskiej.

Tytuł tego wpisu jest jego mottem życiowym a pierwszym filmem z nim (chodź nie na jego kanale), na który trafiłem jest ten poniżej.

Tak oczywiście. Ten film jest zmontowany w kiczowaty, wręcz żenujący sposób mający wzbudzić tanią sensację. Musicie jednak zrozumieć kontekst docelowej grupy odbiorców. Jegomość >>PatecWariatec<< to członek tzw. Ekipy (tej, której spółka ma ostatnio półtorej miliona zł strat), radosnej grupy ha tfu. influencerów, tworzących dla dzieci w wieku raczej nie przekraczających 18..20 lat. Jak widać ob. Patecki, z zawodu syn bogatych rodziców nie musi się przejmować rzeczami, którymi muszą się przejmować na co dzień normalni ludzie, stąd chęć wzbudzenia dużej ilości zainteresowania swoją osobą przez przerysowanie pewnych sytuacji i miejsc. Oglądając ten film i wyczyny dzielnego influencera nie sposób zadać pytanie, dlaczego Ojciec nie wiedział do czego służy pas do spodni i nie zrobił z niego użytku, gdy jeszcze była na to pora.

I tak, oczywiście sytuacje tutaj pokazane są sztucznie przerysowaną dramą. Jaskinia Wpierdolu jest oczywiście ciasna i mocno klaustrofobiczna. Ma kilka, trochę ciasnych zacisków ale ogólnie nie jest aż tak tragicznie, jak się może wydawać na ujęciach powyżej. Oczywiście nie jestem pewien, czy ze względu na mój wzrost zmieszczę się wszędzie ale.

Ale no co to ma wspólnego ze skeletonem. No więc krótko. Kiedy zacząłem wrzucać na social media moje pierwsze zdjęcia z eksploracji jaskiń, reakcja niektórych moich znajomych była dość zabawna. Oczywiście natychmiast pojawiły się komentarze (nie tylko na FB, również w prywatnej rozmowie), że oni to by tam nigdy nie poszli. Że na sam widok im skóra cierpnie itp itd. Sam się sobie dziwiłem. Ale o ch**j im w ogóle chodzi. Zdecydowana większość tych, którzy niby się tak bali od oglądania na pewno by weszła i na pewno świetnie by się w jaskini bawiła. Wprawdzie Jaskinia Wpierdolu na sam początek, to nie jest najlepszy pomysł ale ogólna zasada jednak jest.

Bardzo szybko dotarło do mnie o co chodzi. Znam paralotniarzy, którzy ani minuty nie wahali by się, czy by zjechać na skeletonie. Znam paralotniarzy, którzy nigdy w życiu by nawet się do tego nie zbliżyli. Znam ślizgaczy, którzy nigdy by na paralotni nie polecieli a większość znajomych na myśl o wejściu do jaskini dostaje dreszczy. No cóż. To wszystko tylko i wyłącznie kwestia odpowiedniego nastawienia. Jest to w zasadzie trochę zabawne, że ludzie ograniczają samych siebie nie przez sprzętowe ograniczenia własnego organizmu a jedynie przez sposób myślenia.

Okazuje się, że to czego się boimy tak naprawdę nie istnieje. Za każdym razem konfrontacja naszej rzeczywistości z iluzją naszych lęków będzie dawała nam wzmocnienie i będzie dawała nam pewne poczucie własnej wartości. (…) Każda próba wyjścia poza ramy lęku daje satysfakcję.

Grzegorz „Iwan” Kucharczyk – Spadochroniarz, Instruktor spadochroniarstwa z wieloletnim doświadczeniem.

Jaskinie mają też dość pragmatyczne zalety dla skeletonisty. Speleo to najlepsza, możliwa siłownia. Uwierzcie, po kilkugodzinnej eksploracji jaskiń i przechodzeniu przez ciasne przełazy i zaciski czuć, że pracują mięśnie o których istnieniu jeszcze wcześniej ktoś nawet nie wiedział. Jest to też dużo ciekawsze, niż przerzucanie żelaza w siłowni 🙂 Jako tako poprawia to też czucie. W przełazach jest często tak ciasno, że nie da się w ogóle podnieść wzroku, a co dopiero popatrzeć za siebie. Trzeba więc umieć poczuć w jakiej pozycji obecnie znajduje się ciało, jak układa się chodnik i jak należy się ustawić, żeby przeczołgać, czy raczej przepełznąć dalej 🙂

Na absolutny koniec końców. Oczywiście Jaskinia Wpierdolu nie nazywa się tak naprawdę. Nikt raczej oficjalnie nie przyjął by wulgaryzmu ;) Nazwa ta jest kryptonimem, wymyślonym w celu utajnienia jej prawdziwej lokalizacji i nazwy. W Speleo jest to powszechna praktyka dla wyjątkowo trudnych obiektów, bądź znajdujących się w miejscu z ograniczonym dostępem (np. jaskinie na prywatnych działkach). Stety / niestety trzeba pilnować aby w takich lokacjach nie pojawiały się nieodpowiednio przygotowane osoby, które mogły by ulec wypadkowi, spanikować czy ogólnie wywołać srogą akcję ratunkową. Niestety Wpierdol zaliczył już jedną taką wpadkę i nikt nie chcę, aby taka sytuacja się powtórzyła. To by się już mogło skończyć zakratowaniem, czy o zgrozo zalaniem betonem wejścia przez urzędników działających na zasadzie >>ja chce mieć spokój<<

Nikt Ci łatwego życia nie obiecywał i danej obietnicy dotrzymał

Piotr Kawiak, ps. „Jones”

You may also like...